niedziela, 17 sierpnia 2025

44.

 

 "Gdzie interes dmucha, tam przyjaźń krucha"


Drobne i zgrabne palce z szybkością błyskawicy i zwinnością baletnicy przesuwały się sprawnie po klawiaturze superkomputera. Można by rzec, iż ich właścicielka znała ją zupełnie na pamięć. Złowrogie spiralki pulsowały w zawrotnym tempie w  pustych oczach sługusa XANY. Wszystkie czynności były sprawnie dyktowane właśnie przez złowrogiego wirusa. Nie spodziewał się, że będzie musiał działać aż tak szybko, ale na szczęście wszystko było zaplanowane co do joty. Nie mógł już doczekać się triumfu. Był jedynie przekonany, że będzie miał więcej czasu na dopracowanie szczegółów. Nie spodziewał się, że ci naiwniacy, którzy wchodzą mu w paradę od niemal 2 lat tak nagle wpadną na pomysł wyłączenia Superkomputera. Jednak była to drobnostka. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki. Jak na potwierdzenie tych słów, usta klona wytrzeszczyły się w szyderczym uśmiechu. Głośny trzask świadczył o tym, że palec dziewczyny z satysfakcją nacisnął klawisz "Enter",tym samym przybijając gwóźdź do trumny dla całej ludzkości. 


    ~(*)~

Biegł ile sił w nogach. Zainstalowany monitoring ilustrował z aptekarską dokładnością każdy jego ruch, jednak on nie miał ani chwili na to, żeby tym się przejąć. Na dodatek, jak na złość warunki atmosferyczne skutecznie utrudniały mu ten piekielny maraton. Czuł się w tej chwili gorzej niż Syzyf, któremu już setny raz spada głaz z tego cholernego wzgórza. Gdyby tak głębiej nad tym pomyśleć, to walka z XANĄ właśnie tak wyglądała- nie ważne ile wysiłku wkładasz w wykonanie misji i tak za chwilę na horyzoncie pojawia się nowa katastrofa, która stanowi ciężar z pozoru nie możliwy do dźwignięcia. Kiedy już wydaje ci się, że się z nią uporałeś, znowu dzieje się coś nowego przez co tracisz kontrolę, a wszystko trafia szlag i trzeba zaczynać od początku. I potem znowu to samo- za każdym razem. 

Pot litrami spływał po jego ciele, do tego stopnia, że aż ograniczał mu pole widzenia, natomiast serce kołatało jak oszalałe. Nogi też zaczynały odmawiać posłuszeństwa, domagając się odpoczynku. William jednak nie zamierzał słuchać tych protestów, zacisnął jedynie usta i biegł dalej. Jak widać, uwielbiał się buntować nawet przeciwko własnemu organizmowi. W głowie przyświecała mu tylko jedna myśl- odnaleźć Laylę, przycisnąć ją do muru i wyciągnąć od niej jakiekolwiek sensowne wyjaśnienia. Miarka się przebrała. Przeczucie mówiło mu, że znajdzie ją  w fabryce. Sądząc po jej gwałtownej reakcji na możliwe wyłączenie Superkomputera nie mogła pobiec nigdzie indziej. Anglik był tak bardzo zamyślony, że zupełnie zignorował Jima, który na oczach wszystkich pochwalił go za utrzymywanie sportowego ducha i dawanie dobrego przykładu. 

W tym całym chaosie nie obejrzał się nawet czy ktokolwiek z przyjaciół pomaga mu w pościgu za Hiszpanką. Nie dbał o to jednak- rozmowa w cztery oczy sam na sam nawet bardziej mu odpowiadała. Layla nie była w ich paczce długo. Nie miała wielu okazji do tego, aby nawiązać głębsze więzi z pozostałymi. Gdyby wszyscy na nią teraz napadli, pewnie znowu by się speszyła i uciekła. A nie było już czasu na zabawę w kotka i myszkę. Coś wisiało w powietrzu, a William to wyczuł- nawet ciągle rosnąca w ciele adrenalina nie zdołała tego zatuszować. A to oznaczało naprawdę poważne kłopoty. Odetchnął z ulgą, gdy w końcu znalazł się w windzie i usłyszał znajomy odgłos zamykających się drzwi. Chwilę później maszyna ociężale ruszyła w dół. 

Już za chwilę wszystko będzie jasne. 

    

 ~(*)~

Gwałtowny wybuch. Trzęsienie ziemi. Tak potężne, że gdyby to było możliwe, wszystkie najbardziej dostojne zabytki świata, budowane latami z największą możliwą dokładnością i precyzją, runęłyby w jednym momencie obracając się w popiół. Zagadkowa, zielona i szalenie niebezpieczna maź znalazła upragnione ujście i niczym lawa wulkaniczna rozlewała się po okolicy. Bezwładne ciało dziewczyny leżało nieruchomo na dnie Cyfrowego Morza. Nieustanne wstrząsy zdołały ją jednak ocucić. Ciężkie powieki uniosły się ku górze, a zmęczone tęczówki z wielkim trudem na nowo zaczęły rejestrować wszelkie dostępne bodźce wzrokowe. W głowie królowała jedynie pustka, rzucająca niewidzialny cień na wszelkie próby drobnych wspomnień co do ujawnienia się w pamięci Layli. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani ile czasu minęło odkąd się tu znalazła. Godziny? Dni? Miesiące? LATA? Nie wiedziała. Spróbowała dźwignąć się na nogi, lecz śmiertelna karuzela, która rozpętała się dookoła skutecznie jej to uniemożliwiła. Gdy już któryś raz z rzędu, jej ciało ponownie brutalnie spotkało się z chropowatym podłożem zaprzestała dalszych prób. To nie miało sensu. Nie miała szans z rozwścieczonym żywiołem. Mogła tylko czekać i modlić się o cud. Przycisnęła skrawek papieru do piersi z całych sił, jakie jej zostały. Tak jakby to właśnie ten niewielki przedmiot miał ją uratować przed katastrofą. Jak to mówią- tonący brzytwy się chwyta. Leżąc na dnie poczuła jak słona ciecz zaczyna spływać jej po policzkach. Czy to wszystko właśnie tak ma się skończyć? Zamknęła oczy. Nie mogła już znieść niekontrolowanej karuzeli przed oczami. Przeźroczysta, wirtualna woda mieszała się teraz z zagadkową, jakby zgniłą substancją, co dla zwykłego obserwatora z łatwością wywoływałoby odruch wymiotny. Zagadkowa ciecz niewątpliwie była gęstsza od wody, gdyż zielone strumienie sumiennie wypływały na powierzchnię, jeden za drugim.  Postanowiła skupić się na własnym oddechu i w ten sposób spróbować wytrzymać ten koszmar. Nie minęło wiele czasu, gdy nieprzyjemny zapach roznoszący się w zabójczym tempie po okolicy brutalnie drażnił jej nozdrza oraz gardło. Skrzywiła się i połowicznie odwróciła twarz przodem do podłoża, tak jakby to miało jej pomóc w ucieczce przed nieznośnym odorem. Ile jeszcze tortur będzie potrafiła znieść? 

Nagle oślepił ją tajemniczy blask. Czyżby jej modlitwy zostały wysłuchane? Nim zdążyła wykonać najmniejszy ruch, skamieniała, gdy poczuła na policzku nieznane od dawna ciepło. Pierwszym o kim pomyślała był William. Tylko, jak on ją tutaj odnalazł? Delikatnie otworzyła powieki i westchnęła wewnętrznie. To niestety nie był Dunbar. Tajemniczym przybyszem okazała się być kobieta. Layla cofnęła się nieznacznie. Nie znała jej, jednak musiała przyznać, że jej obecność działała mimo wszystko kojąco. 

- Kim jesteś?- zdołała ledwo wydusić z siebie, wciąż mierząc się ze wszelkimi przeciwnościami losu, zarówno wewnętrznymi jak i zewnętrznymi. Vanja* uśmiechnęła się jedynie, nie kryjąc łez wzruszenia. Nareszcie, po tylu latach  mogła ją zobaczyć. Długie lata rozłąki w końcu zostały wynagrodzone. 

Znowu razem...- pomyślała, z wdzięcznością spoglądając na skrawek papieru, który był szczelnie chroniony przez zaciśnięte ręce dziewczyny. To dzięki niemu zdołała ją odnaleźć. Wskazał jej drogę szybciej i bardziej dokładnie niż najnowszej klasy GPS. Franz miał rację, jak zwykle. 

Była przeszczęśliwa- do tego stopnia, że nie zauważyła jak centralny punkcik na mapie zaczął niebezpiecznie pulsować...

~(*)~

Z troską przetarła krople potu spływające po jej delikatnej twarzycce. Cierpienie nastolatki zdawało się powoli maleć, przy obecności Vanji.

 Minęło już tyle lat....a mimo to doskonale pamiętała te charakterystyczne rysy twarzy, delikatne piegi i urocze dołeczki w kącikach ust. Są takie rzeczy, których nic nie jest w stanie zmienić. Nawet czas, który mknie często z prędkością światła. Wydoroślała. Nie miała teraz przed sobą dziecka, a prawie dorosłą już kobietę. W mieszankę targających ją w tej chwili emocji wkradło się niepostrzeżenie poczucie winy. To wszystko powinno się potoczyć zupełnie inaczej. 

Powinni być razem, jak prawdziwa rodzina. Jednak, kiedy ambicja zaczyna przysłaniać Ci oczy, nawet najtrwalsze więzi mogą pójść w zapomnienie zaledwie w ułamku sekundy.

Tak przecież było z nimi wszystkimi. Byli sobie bliżsi niż rodzina. Wspierali się zawsze, bez względu na okoliczności. Zawsze stali ze sobą ramię w ramię, gotowi na kolejne wyzwania. Tak przynajmniej Vanja myślała..jak się potem okazało- tak rzeczywiście było, ale niestety... do czasu. 

Ona, Franz Hopper..no i on...mężczyzna, dla którego bezpowrotnie straciła głowę- Tyron. Dwaj mężczyźni byli dla siebie jak bracia- rozumieli się praktycznie bez słów. Podzielali swoje pasje, a na domiar- złego, lub dobrego- mieli podobne cechy charakteru. Tak samo ambitni, zmotywowani, uparci i genialni. To tylko kilka z wielu epitetów, jakimi można było określić tą dwójkę naukowców- bo tak się właśnie określali w kontekście zawodowym. 

Vanja z charakteru była dużo bardziej ułożona i  harmonijna, niż jej kompani. Gdy tylko pojawiały się jakieś niejasności, ona zawsze stawała w roli mediatora. Jednak pewnego feralnego dnia, nawet jej starania nie wystarczyły, by zakopać topór wojenny. I od tego wszystko się zaczęło...

Tyron bacznie obserwował nieustanne prace Hoppera nad stworzeniem wirtualnego świata. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że sam nie wpadł na równie genialny pomysł. Miał szczere nadzieje, że będzie mógł brać czynny udział w tym projekcie, zwłaszcza, że miał pełno pomysłów na jego ulepszenie. Jednak niestety, jak się później okazało, został odsunięty zupełnie na dalszy plan. Hopper uważał to za dzieło swojego życia i za wszelką cenę pragnął doprowadzić je do końca zupełnie samodzielnie. Nawet do głowy mu wtedy nie przyszło, że swoim zachowaniem rani swojego przyjaciela. Ambicja kompletnie zasłoniła mu oczy. Oczami wyobraźni już widział jaki sukces osiąga dzięki swojej ciężkiej pracy. Na samą myśl, serce w piersi robiło fikołka z radości, kiedy mężczyzna wyobrażał sobie jaką furorę wywoła jego przewspaniały projekt. Każdy, kogo wykańczać będzie brutalna rzeczywistość będzie mógł znaleźć schronienie właśnie w Lyoko. Prawdę mówiąc, nieskromnie nawet zaczął przygotowywać sobie miejsce na nagrody, jakie był pewien, że otrzyma zaraz po tym jak zaprezentuje światu swój genialny wynalazek. Jak widać, sodówa może uderzyć każdemu człowiekowi do głowy - nawet takiemu uczynnemu jakim przecież był Franz Hopper. Przyglądając się tej historii można pokusić się o stwierdzenie, że tak naprawdę w każdym drzemie drobne ziarenko materializmu. Ciężko znaleźć osobę, która nigdy nie przyłapała się na robieniu czegoś dla własnych korzyści- w mniejszym, czy większym stopniu. Z każdą taką sytuacją ów ziarenko kiełkowało coraz mocniej. Indywidualnym wyborem każdego człowieka staje się zatem decyzja, czy wciąż je pielęgnować, czy poprzestać na dosłownym minimum. Warto pamiętać o tym, że kiedy już raz ta roślina wykiełkuje, potem nie ma już odwrotu. Stopniowo zaczyna przysłaniać wszystko inne, a szczególnie to, co w obecnych czasach wydaje się najcenniejsze- bezinteresowność. 

I to niestety zaważyło na ich relacji- zniszczyło doszczętnie ich wieloletnią przyjaźń, która runęła tak szybko jak domek z kart po najmniejszym podmuchu wiatru. 

 Tyron był znany ze swojego uporu i wielkich ambicji. Urażona duma nie pozwoliła o sobie zapomnieć, ani na chwilę. 

"Gdzie interes dmucha, tam przyjaźń krucha"... to powiedzenie idealnie podsumowuje finał tej relacji. Aelita i Layla miały niebywałe szczęście, że ich paczka przyjaciół nie miała okazji przekonać się o prawdziwości tych słów. Nie każdy, jak się okazuje, jest takim farciarzem. 

Vanja próbowała ich ratować, jednak nieskutecznie. Obaj zaparli się i nie było mowy o próbie dogadania się. Ich drogi rozeszły się bezpowrotnie. Vanja stanęła wtedy między młotem, a kowadłem. Nie poznawała już swojego ukochanego- zamiast swojego wybranka zdawała się widzieć zupełnie inną osobę, ogarniętą wewnętrznym szaleństwem i chęcią zemsty za doznane według niego upokorzenie. 

A najbardziej pokrzywdzoną w tym wszystkim, okazała się być ta malutka, zupełnie bezbronna, istotka- ich jedyna córeczka- Layla. Vanja bardzo obawiała się tego, jakim złym wzorcem może stać się dla niej Tyron. Dlatego, po długich rozmyślaniach postanowiła odejść. Jak wiadomo od najstarszych dziejów, dla matki najważniejsze jest dobro dziecka. W najbardziej krytycznym momencie, Franz wyciągnął do niej pomocną dłoń- zaoferował wsparcie, które było jej tak bardzo potrzebne. 

Dla Tyrona to już był szczyt. Hopper odebrał mu nie tylko godność, ale także partnerkę. Dlatego poprzysiągł mu zemstę. I zamierzał dotrzymać słowa za wszelką cenę. Bez uwagi na konsekwencje. 

Kiedy powstało Lyoko, a sytuacja z nim stawała się coraz bardziej skomplikowana, Vanja znowu została postawiona pod ścianą. Ponownie musiała podjąć niemożliwie trudną do opisania decyzję. Postanowiła pomóc Franzowi w ratowaniu jego wymarzonej przystani, choć ona sama uważała, że ucieczka przed realnymi problemami do internetowej otchłani jest wątpliwą ideą. Problemy należy rozwiązywać, a nie uciekać od nich. Tą zasadę zawsze wyznawała. Widząc jednak rosnący zapał przyjaciela, nie chciała mu podcinać skrzydeł. Z perspektywy czasu, coraz częściej karciła się w myślach, że jednak powinna to zrobić. Stłumić go w zarodku. Być może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. 

Obiecała mu, że nie zostawi go z tym samego. Czuła ogromny dług wdzięczności, że był przy niej w najgorszym możliwym momencie, kiedy jej drogi z Tyronem także się rozeszły. Widząc jednak, że Hopper planuje razem ze sobą zmaterializować do Lyoko także własną córkę, w jej głowie znowu zagościły wątpliwości. Nie wyobrażała sobie, aby jej córka miała podzielić ten sam los co mała Aelita. Vanja pragnęła, aby Layla miała szansę na normalne życie. Nie mogła jednak zerwać złożonej obietnicy. Wierność przyjacielowi i miłość do córki zdawały się nie iść ze sobą dłużej w parze. 

Postanowiła, że Layla zostanie na ziemi. Ta decyzja była chyba najtrudniejszą, jaką przyszło jej podjąć. Trudno było jej dopuścić także do siebie fakt, iż od momentu, w którym rozstała się z Tyronem, w jej głowie nieustannie gościł strach, że zwyczajnie nie będzie w stanie wynagrodzić dziewczynce nieobecności jednego z  rodziców. 

Oddała Laylę do okna życia. Moment rozstania sprawił, że jej serce dosłownie pękło na miliony kawałeczków. Kiedy miała pewność, że Layla znalazła nowy dom, udała się z Franzem i Aelitą do Lyoko, aby spróbować naprawić chaos, jaki się tam rozpętał. Zgodnie ze swoim przekonaniem i tutaj trzeba było rozwiązać narastające problemy, a nie uciekać i się chować. Miała tylko nadzieję, że jej córka trafiła do dobrych ludzi i że odnajdzie szczęście na ziemi, co dla niej samej, przez wybory, jakich dokonała- już nie było możliwe. Podświadomie liczyła godziny, dni, miesiące i lata...aż do ponownego spotkania, które miała szczerą nadzieję, że kiedyś nastąpi. 

Nigdy nie zdołała się pozbyć wyrzutów sumienia, mimo, iż przecież działała w dobrej wierze. Jednak  nie miała odwagi, by przyznać się do tego, co zrobiła. Bała się, że wszyscy dookoła zaczną ją oceniać i nazywać wyrodną matką. Ona tylko ratowała własne dziecko...tylko Franz znał całą prawdę. Mieli w tej sprawie odmienne stanowiska, ale nigdy nie usłyszała z jego ust słów krytyki. I była mu za to wdzięczna z całego serca. 

A Tyron? Nie wiedział o tym nic. Nie był nawet świadomy, że ma córkę. Vanja nie powiedziała mu po tym wszystkim o ciąży. Obawiała się jego reakcji. Zważając na jego obsesyjne zapędy najzwyczajniej w świecie bała się, że mężczyzna nie odpuści i będzie jej szukał do upadłego, a gdy ją znajdzie- to zabierze ją siłą.  I tak oto zostałaby z tym wszystkim sama, gdyby nie Franz. Żałowała wielu swoich decyzji, które mimo tego, że były bolesne, to zdawały się być najbardziej logiczne.. przynajmniej na tamtą chwilę. 

Za to, były przyjaciel Hoppera dowiedział się o XANIE.  Stwierdził wtedy z zadowoleniem, że to doskonały, potencjalny, przyszły sojusznik. Musiał jedynie poczekać, aż pozbiera się po swoim psychicznym upadku i stanie na nogi. A gdy to się stanie, już nic nie będzie mogło go powstrzymać. Upragniona zemsta dokona się. 


~(*)~


Layla, dość!- w laboratorium fabryki rozległ się stanowczy głos należący do Dunbara. Stanął jak wryty, kiedy zobaczył swoją dziewczynę majstrującą coś przy Superkomputerze. Co jej odbiło? Przecież nikt poza Jeremym i Aelitą dobrowolnie nie zasiadał przy tej potężnej maszynie, no chyba, że okoliczności nie pozostawiały innego wyjścia. On sam jeszcze nigdy nie odważył się usiąść na tym pokaźnym fotelu. Nie miał okazji, aby sprawdzić, czy nadaje się na generała w tym centrum dowodzenia. Był sprytny i dzięki mądrości oraz doświadczeniu swojego wuja, całkiem nieźle potrafił odnaleźć się w świecie technologicznych  obwodów elektrycznych, lecz ta niezwykła maszyna, która posiadała niemalże nieograniczoną moc działała na niego wyjątkowo odpychająco. Ten jeden raz wolał słuchać zdrowego rozsądku i trzymać się z daleka od tego cudeńka techniki. Lubił wyzwania, ale praca z Superkomputerem przewyższała nawet jego wyobrażenia. Co za tym skłoniło Laylę do złamania tego nieoficjalnego zakazu? Przecież to nie jest zabawka! Na dodatek była zupełnie nowa w tym wszystkim. To tym bardziej rzucało cień podejrzeń na całą sprawę. Przecież znał Laylę i wiedział, że jej skromna i nawet lekko strachliwa natura nigdy w życiu nie pozwoliłaby jej na coś takiego. 

- Przestań! Słyszysz mnie?!- krzyknął znowu i ze zdziwieniem odkrył, że Layla wciąż nie reaguje na jego słowa. Nie zastanawiając się dłużej pokonał dystans pomiędzy nim a dziewczyną zaledwie w kilka sekund. Skoro słowa nie działają, trzeba użyć bardziej radykalnych środków. 

Westchnął i mocno złapał dziewczynę za ramię. Tym razem zaszczyciła go krótkim spojrzeniem i znieruchomiała. Z jej ust wymknął się dziwny odgłos. Na początku przypominał warczenie, by potem, w oka mgnieniu zmienić się w coś na kształt jęknięcia. Jednak ta drobna zmiana nie umknęła uwadze Williama. 

Zmarszczył brwi i mimowolnie znów ją szarpnął, chcąc aby na niego spojrzała. Zdziwił się swoją gwałtowną reakcją, jednak tłumaczył to przebodźcowaniem. Działo się zdecydowanie za dużo..nawet jak dla niego. Zamarł na chwilę, gdy ich spojrzenia na nowo się spotkały. 

Jej oczy...były takie..inne. Pozbawione blasku, zimne, obojętne? Poczuł nieprzyjemne dreszcze na plecach. Nie był przyzwyczajony do takiego widoku- przecież jej tęczówki zawsze, bez względu na okoliczności, na jego widok gościły wesołe iskierki, pełne szczęścia. A teraz? Co się zmieniło? 

Wszystko...

William rozluźnił uścisk bojąc się, że sprawia jej ból. Dziewczyna spuściła bez słowa głowę w dół i tak jakby lekko zachwiała się.

Dunbar poczuł ukłucie w środku, spowodowane najprawdopodobniej poczuciem winy. Wiedział, ze coś jest nie tak. Że coś się stało. Coś, z czym Layla najwidoczniej sobie nie radzi. Jakby wieść o tym, że została adoptowana to było za mało... To pomyślawszy, William zacisnął wargi i powoli wypuścił powietrze z płuc. Jednocześnie wyczuł, jak jego wzmożony puls powoli traci na sile. Zasługiwała na więcej wyrozumiałości, zwłaszcza od niego. 

Może jej dziwne zachowanie jest jedynie ucieczką? Odreagowaniem na przytłaczające myśli i emocje? A on, zamiast jej pomóc, oskarża ją o najgorsze rzeczy? Przytłacza pretensjami i trudnymi pytaniami? A przecież wystarczy sama jego obecność. Musi być dla niej oparciem, tyle razy obiecywał sobie w duchu, że już nigdy nie pozwoli na to, aby cierpiała. 

Zawiódł.. który to już raz? Nawet nie mógł się doliczyć. 

Opuszkami palców dotknął jej twarzy i obrócił w taki sposób, aby znów ich spojrzenia miały okazję się spotkać. 

- Już, spokojnie...wszystko będzie dobrze.- wyszeptał, delikatnie głaszcząc ja po policzku. Poczuł pod palcami, jak dziewczyna zaczyna drżeć. Ponownie do jego mózgu wtargnął strach, który podpowiadał mu jak potwornie Layla musi się teraz czuć. Nie domyśliłby się nawet, że powód takiego zachowania ma zupełnie odmienne źródło, o czym miał przekonać się już niebawem. 

- Jestem przy Tobie.- niepewnie objął ją ramieniem z zamiarem wyprowadzenia jej z pomieszczenia. Musieli porozmawiać, to było pewne. Jednak obecna sceneria nie wydawała się odpowiednia do takich rzeczy. Musi znaleźć bardziej przyjazne miejsce. 

Niestety, sprawy przybrały zupełnie inny obrót niż brunet się spodziewał. Layla niespodziewanie wyrwała się z jego uścisku z niezadowoloną miną. Spojrzała na niego spod byka. 

- Nigdzie nie idę.- warknęła takim głosem, że sam William mimowolnie odskoczył na bezpieczną odległość. Co, u licha? Chłopak jeszcze nie wiedział, że jego rozmówczyni ma niedokończony plan i nie odpuści, póki nie będzie świadkiem ostatecznego rozwiązania. 

 Odruchowo ponownie spojrzał w jej oczy i....nie mógł uwierzyć. Znowu to samo. Znowu dał się oszukać jak kilkuletnie dziecko! Warknął. 

XANA. Znajome spiralki kryjące się dotychczas w tęczówkach Hiszpanki, teraz bezwstydnie zdradzały jej prawdziwą tożsamość. 

William nie zdążył już zrobić nic więcej, gdyż poczuł przeszywający ból w okolicach żołądka. Sługa XANY zakończył swoje aktorskie wystąpienie i pokazał swoje prawdziwe oblicze, dając mu mocnego kopniaka prosto w brzuch. Chwilę później łupnął plecami o zimną, metalową ścianę i jęknął pod nosem.

Nie czas na użalanie się nad sobą..

 Napiął wszystkie mięśnie i poderwał się do góry zaledwie w ułamku sekundy. Nie wiedział, czy to znowu adrenalina, czy raczej determinacja do rozwiązania tej zagadki dodawała mu mnóstwa sił. Cokolwiek to było, musiał to wykorzystać. 

Jego ciało przyjęło pozycję gotową do walki. Klon Layli roześmiał się w szyderczy sposób i korzystając z zaproszenia stanął na przeciwko chłopaka. 

- Nigdy się nie nauczysz, Dunbar...-wycharczał mechaniczny głos, a jego właścicielka rzuciła się na przeciwnika, który w ostatniej chwili zdołał zrobić unik.

- Za późno, przegrałeś! Wszyscy przegraliście! - nabijał się XANA, wydając rozkazy swojej marionetce z taką szybkością, że chłopak z trudem nadążał robić kolejne uniki.  Zacisnął usta i teraz sam spróbował wymierzyć cios. 

Niestety. Pudło. 

Wirus znowu zaczął wypowiadać coraz to nowsze epitety pod jego adresem. Nie mógł tego słuchać. Już nie raz zachowywał się w ten sposób. To wszystko było zaplanowane, od A do Z. Chciał go złamać. Znowu. Chciał go zmusić do kapitulacji. Tym razem musiał być sprytniejszy. Uśmiechnął się zadziornie pod nosem i tym razem zdołał powalić klona, który na moment rozpłynął się w powietrzu, po gwałtownym kontakcie z podłożem. William przystanął na moment, by wziąć głębszy oddech. 

A więc to tak..to nawet nie Layla, tylko jakaś nędzna kreatura stworzona od podstaw przez XANĘ. Polimorficzne...spektrum? Tak to się nazywało? Czy to coś zupełnie innego? Mniejsza z tym. 

Dunbar załamał ręce. Własna naiwność czasem zadziwiała jego samego. Jakim cudem nie zauważył tego wcześniej? W takim razie co się stało z prawdziwą Laylą? 

Nie miał więcej  czasu na rozmyślania, bo zauważył, że klon ponownie szykuje się do ataku. Ponadto, w Superkomputerze wciąż przetwarzała się tajemnicza operacja. Biały pasek niebezpiecznie zbliżał się do mety. A co to oznacza w praktyce? Znając XANĘ, to strach się bać. Maszyna zaczęła wydawać z siebie dziwne dźwięki, a w pobliżu przewodów można było dostrzec złowrogie wiązki elektryczne. Zwarcie? Czy coś gorszego? Gdyby chociaż miał pojęcie jak to wyłączyć i tym samym pokrzyżować wirusowi plany. 

Marzenie ściętej głowy..

William, korzystając z okazji szybko wyciągnął z ręki telefon. Najszybciej jak umiał napisał do Yumi SMS, o treści: SOS. Fabryka. Przynajmniej tak to miało w zamyśle wyglądać. A dlaczego akurat adresatem była młoda Ishiyama? Odpowiedź była prosta: poza Laylą, miał ją najwyżej w kontaktach. Zwyczajnie nie było czasu, by szukać tam Jeremiego, z którym William korespondował naprawdę okazjonalnie. Miał tylko nadzieję, że przyjaciele wciąż siedzą razem i niedługo przybędą mu z odsieczą. 

Nienawidził prosić o pomoc, ale w obecnej sytuacji doskonale zdawał sobie sprawę, że nie poradzi sobie w pojedynkę. Dlatego musiał schować wrodzoną dumę do kieszeni i w imię sprawy wyjść poza swoją strefę komfortu. 

Znowu poczuł jak pod ciężarem traci grunt pod nogami i ląduje na podłodze. Bezskutecznie szamotał się z rozwścieczonym klonem, który naturalnie tylko grał na zwłokę. Jednak teraz to William był na przegranej pozycji i chcąc nie chcąc musiał grać z XANĄ według jego reguł. Znowu to on musiał tańczyć tak, jak zagra XANA. Dlaczego chociaż raz w życiu nie mogło być odwrotnie? Kiedy wreszcie będzie miał okazję zemścić się za to całe upokorzenie, jakiego doświadczył odkąd tylko dowiedział się o jego istnieniu? W końcu musi być jakaś sprawiedliwość na tym świecie, czyż nie? 

Czując narastającą frustrację, pod wpływem nagłego doładowania baterii pod postacią zagadkowej siły w rękach zepchnął z siebie napastnika. Bezmyślna walka z nadzieją na zwykłe szczęście na niewiele się tu zda..trzeba sprowadzić posiłki i obmyślić jakiś plan.

I z tą myślą rzucił się w kierunku windy. Jednak niestety znowu się przeliczył. XANA po raz kolejny okazał się być sprytniejszy. W mgnieniu oka, za pomocą jednego machnięcia ręką po klawiaturze, klon zablokował drzwi windy. William warknął, hamując w ostatniej chwili, aby nie zderzyć się ze starą i zardzewiałą już od dawna blachą. 

Nim zdążył zareagować, znowu rozpoczął się pojedynek. Podczas ich ponownej szamotaniny komórka Dunbara w oka mgnieniu pożegnała się ze swoim istnieniem. Jej właściciel skrzywił się, mając jedynie nadzieję, że jego prośba o pomoc zdążyła się dostarczyć na czas. 

- William, kotku, to jest teraz nasze pole bitwy.- zacharczał sarkastycznie klon, próbując udawać Laylę, kucając przy tym nisko na nogach i uśmiechając się szyderczo. Nie trzeba było długo czekać, aż odbije się zgrabnie od ziemi i znowu przygwoździ do niej swojego przeciwnika. Tym razem zdołał chwycić go za gardło bez grama litości. Wirtualne palce, na pierwszy rzut oka do złudzenia przypominające ciało z krwi i kości niebezpiecznie zaczęły ściskać okazałe jabłko Adama...


  ~(*)~ 

* - Jeśli ktoś nie pamięta, to postać epizodyczna, pojawiała się w kilku rozdziałach, szczególnie w 25 i 26.

Stara miłość nie rdzewieje! Myślę, że tym jednym zdaniem mogę podsumować, to co ostatnio się u mnie działo. Nawet nie wiem od czego zacząć i jak się wytłumaczyć. Chyba po prostu w pewnym momencie się wypaliłam i obawiałam się, że nie dam rady dokończyć tej historii. Potem szara codzienność mnie dopadła i..wyszło, jak wyszło. Jako nastolatka, a teraz już młoda dorosła (nigdy za stara na kreskówki, w tym CL <3), przeżywałam różne wzloty i upadki, zapewne jak każdy z Was. Doszło do tego, iż musiałam na jakiś czas porzucić moją pasję, ponieważ byłam zajęta innymi sprawami, jednak nigdy o niej nie zapomniałam. 

Ostatnim razem, kiedy tutaj działałam, byłam jeszcze grubo przed maturą (chociaż miewałam tu i ówdzie przygody z pisaniem, to od około 4/5 lat nie napisałam kompletnie nic). Teraz kończę już drugie studia i szczerze mówiąc nie mam pojęcia kiedy to minęło. Odczuwam jakby minął może rok, dwa lata maximum od tamtego czasu. W rzeczywistości ostatni post, jaki tutaj dodałam ma już prawie 10 lat (!). Niewiarygodne. 

Jak wspominałam, stara miłość nie rdzewieje, więc powracam tu po to, aby spróbować doprowadzić tą historię do końca. Moja wizja zapewne różni się od tej, którą miałam 10 lat temu (moja pamięć jest dobra, ale krótka), ale mam nadzieję, że uda mi się to skleić w całość. Oprócz powyższego rozdziału przewiduję jeszcze możliwe, że 2 kolejne oraz epilog- zobaczymy jak wyjdzie w ostatecznym rozrachunku. 

A wszystko dzięki rolce na YouTubie na temat Code Lyoko, która pojawiła mi się chyba przez czysty przypadek. 30 sekund wystarczyło, by znowu pobudzić do życia wspomnienia związane z kreskówką, dzieciństwem i tym opowiadaniem. A więc zrobiłam powrót do przeszłości (hehe) i na nowo obejrzałam wszystkie odcinki obu serii. I jak zawsze, wspomnienia łapią za serduszko. Potem przypomniałam sobie o tym opowiadaniu. Przeczytałam wszystko od początku do końca i w mojej głowie narodziła się myśl i pragnienie związane z tym, aby nadać tej historii zakończenie, na które uważam, że zasługuje. I taki cel przyświeca mi dzisiaj, kiedy oto jestem i na nowo zaczęłam tworzyć. Pod nowym pseudonimem, jednak zapewniam, że to wciąż Wasza GoŚka. :) 

Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek jeszcze tutaj zagląda, jeśli tak, to proszę, zostawcie po sobie ślady :). Pozdrawiam i do następnego rozdziału. Nie jestem pewna, kiedy się ukaże, jednak obiecuję, że  szybciej, niż za 10 lat xD. 

Pa <3.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz