wtorek, 23 września 2025

45.

 Przeszłość jak bumerang




Grobową ciszę przerywał jedynie odgłos równomiernie wybijanych wskazówek zegara. Każdy był teraz więźniem własnych myśli nie mając śmiałości, by zwyczajnie poprosić o  metaforyczny klucz i wydostać się na zewnątrz w postaci najmniejszego chociażby komentarza z ust. 
Minęły już 2 lata odkąd rozpoczęli walkę z XANĄ. 2 lata odkąd zupełnie nieświadomie każdy z nich podpisał pakt o anonimowym bohaterstwie od którego zdawało się nie być odwrotu. Mimo znaczącej powagi sytuacji, początkowo nawet się z tego cieszyli- było to coś nowego, ekscytującego i niezapomnianego. Zastrzyk adrenaliny, tak bardzo pożądany w ich nastoletnim wieku. Pożądana ucieczka od nudnej, szarej i przygnębiającej rzeczywistości, szybko jednak przeszła transformację i stała się walką na śmierć i życie, która nie miała w sobie krzty litości i powoli, bez zgody swoich oponentów, uwiązała ich w swoje łańcuchy, ograniczając ich swobodę do dosłownego minimum.
W międzyczasie, zwyczajna rzeczywistość, która zdawała się domagać od nich większej atencji, nieustannie podrzucała im w zemście za to, iż w pewnym momencie całkiem zeszła na drugi plan, kłody pod nogi w postaci nowych problemów, także nie dawała o sobie zapomnieć. 
I tak to wirtualne Lyoko toczyło nieustanny bój ze zwyczajną, ziemską egzystencją o to, kto ostatecznie okaże się prawdziwym priorytetem nastolatków, którzy paradoksalnie już nie raz zapragnęli, aby pojawiła się trzecia opcja- bezpieczna przystań, która gwarantowałaby drogę ewakuacji przed tymi dwoma światami, które nieustannie trwając w nierozerwalnej jak dotąd korelacji, stanowiły niebezpieczne połączenie. Niestety, ten piękny azyl, istniał jedynie w podświadomych marzeniach każdego Wojownika Lyoko.  


Jeremy przejechał zmartwionym spojrzeniem po zgromadzonych. Był niezmiernie ciekaw, kto odważy się przerwać tą przytłaczającą ciszę. Wiedział, że to on sam powinien się na to zdobyć. 
Przecież to on zapoczątkował to wszystko - to on odnalazł zapomniane laboratorium w opuszczonej fabryce, uruchomił Superkomputer tak naprawdę nie zdając sobie sprawy, z jakim niebezpieczeństwem się to wiązało. A następnie zwerbował całą drużynę - Wojowników Lyoko. Paczkę przyszłych przyjaciół, która już nie raz wspólnie otarła się o śmierć, zmuszona do poświęceń, z którymi ich rówieśnicy nawet w największych koszmarach nie mieli styczności. 
Jak wyglądałoby jego życie, gdyby to wszystko się nie wydarzyło? Wstyd się przyznać, ale czasem snuł wieczorami wizję zupełnie spokojnego życia siedemnastoletniego ucznia z Kadic. Czy gdyby mógł wykonać skok do przeszłości, sięgający już do kilkunastu miesięcy- zdecydowałby się na to? 


Wizja harmonijnego życia była bardzo kusząca, ale towarzysząca temu samotność skutecznie odstraszała te dziwne marzenia z umysłu Einstaina. Był pewny, że gdyby nie Superkomputer, on skończyłby jako samotny, nieszczęśliwy i zamknięty w sobie kujon. Nie zyskałby przyjaciół, którzy stali się dla niego drugą rodziną. Nie poznałby tej wspaniałej różowowłosej dziewczyny siedzącej obok, którą pokochał do szaleństwa. Dla tych ludzi, w razie potrzeby byłby skłonny zrobić dokładnie to samo jeszcze raz, bez chwili zawahania. Tego był pewien. To oni sprawili, że jest szczęśliwy. A szczęście jest warte każdej ceny. 

 Pamiętał, że kiedy w końcu sprowadził Aelitę na Ziemię był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Czuł się jak cudotwórca, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. 
Czy wciąż tak było? Czy wciąż mógł nazwać się magikiem w ludzkiej skórze? 
Niestety musiał zaprzeczyć. Już od dawna, coraz mocniej czuł, że traci kontrolę nad tym wszystkim. A co najgorsze, jego przeciwnik wciąż rósł w siłę. 
A skoro nie mogą temu zapobiec, chyba pozostaje jedno wyjście - stłumić jego potęgę w zarodku, zanim zdąży wyrwać się poza ramy wszelkich racjonalnych działań. 
Dlaczego zatem ta oczywista rzecz nie jest w stanie przejść mu przez gardło?
Dlaczego tak trudno zaakceptować nam nadchodzące i choćby najbardziej oczywiste zmiany? Nawet te, które powinny nieść ze sobą pozytywne skutki? Dlaczego ciągle, pojawiają się coraz to nowsze powody, sentymenty, wymówki, odwlekające nieuniknioną decyzję w czasie? 
Czy tak naprawdę wszyscy ludzie są w jakiś dziwny sposób uzależnieni od rutyny?
Czy tylko Jeremy cierpiał na tą zaskakującą przypadłość?
Co się stanie, kiedy Lyoko zniknie raz na zawsze? Czy wciąż będą tak zgraną paczką? Czy też każdy rozejdzie się na dobre w swoje strony?
Dziwny strach, czuwał przy Francuzie już od bardzo dawna- nie mógł zaprzeczyć, że ich przyjaźń bez wątpienia jest szczera, taka jedna na milion, ale bądź co bądź, ich wspólny spędzany czas nieuchronnie łączył się dość intensywnie z istnieniem Lyoko i XANY. Co się stanie, gdy tego zabraknie? 
 
Spoglądając na swoich przyjaciół, westchnął wewnętrznie, nie mogąc nic wyczytać z ich twarzy. Kiedyś było to dla niego dziecinnie proste- widział wszystko jak w otwartej księdze. 
A teraz? Co się zmieniło? 


Od kiedy w szkole zainstalowano monitoring, który naturalnie skupiać się miał w szczególności na ich paczce wszyscy musieli nauczyć się nosić metaforyczne kamienne maski, które miały gwarantować wskazaną w obecnych okolicznościach obojętność i dystans, który nie wzbudzał w otoczeniu zbędnych podejrzeń. Wszyscy przyjaciele czuli się dosłownie tak, jakby byli zmuszani grać na scenie w spektaklu, w którym początkowo nie umieli, a wręcz nie chcieli się odnaleźć. 
Pewne sytuacje wręcz wymuszają, aby postępować wbrew własnym przekonaniom. Tak samo było i w tym przypadku. Musieli dostosować się do niekomfortowych warunków, by uniknąć strasznych konsekwencji. Z biegiem czasu, chwilowe epizody odgrywane na tej fikcyjnej scenie, zamieniły się w niemalże całodobowe seanse, które zdawały się nie mieć końca. 
Ale jak długo można było w to grać? 
Jak tak dalej pójdzie, to w ogóle zapomną jak to jest zachowywać się swobodnie i w pełni naturalnie. 
Dlatego musieli zacząć działać - natychmiast. 


- Powiecie coś w końcu? - bohaterem, który zdołał wybawić wszystkich od morderczej wręcz ciszy, okazał się być Odd, siedzący na parapecie okna. Przez dłuższą chwilę niezwykle dokładnie studiował doskonale znany wszystkim szkolny dziedziniec, lecz gdy przypomniał sobie dosłownie każdy możliwy detal znajdujący się na zewnątrz i wrócił do początku, uznał, że już mu się to znudziło, więc postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. 
Poczuł na sobie beznamiętne spojrzenia wszystkich, znajdujących się w pomieszczeniu. Dawniej, rzuciłby pewnie jakimś bystrym żartem lub kąśliwą uwagą, ale w obecnej sytuacji nawet nie miał na to ochoty. 
- A co tu mówić? - bąknął po chwili Stern, który zdawał się być jeszcze bardziej ponury, niż miał w zwyczaju.- Ściany mają uszy, więc lepiej milczeć. 
- Musimy ustalić wreszcie jakiś plan działania. Skoro nasze wyprawy do fabryki są stale monitorowane, to nie widzę sensu, żeby...- zaczęła cichutko i nieśmiało Angela, jednak przerwała, widząc rozczarowane spojrzenie Jeremiego. 
Okularnik ścisnął mocniej drobną dłoń Aelity, która była w tym momencie bledsza niż kreda. Wiedział, że ona najgorzej znosi to wszystko. Koniec Superkomputera i Lyoko oznaczały dla niej definitywne zamknięcie rozdziału o przeszłości. Koniec niewinnych marzeń związanych z odnalezieniem i sprowadzeniem ojca do rzeczywistości. Zerwanie łańcuchów, w jakie została związane wiele lat temu, bez swojej wiedzy i aprobaty.
Czy jednak była gotowa na tak gwałtowną zmianę? Co, jeśli przeszłość dalej będzie ją prześladować? Wracać do niej jak bumerang i chodzić za nią jak cień?
 Tylko, że tym razem nie będzie drogi powrotnej, gdy zejdzie z tej ścieżki. Ostateczne decyzje bywają niezwykle trudne do podjęcia. Jednak to nieodłączny element życia każdego mieszkańca ziemskiego świata. W tym krótkim momencie zatęskniła za Lyoko - tam, wszelkie decyzje czy wybory nie wydawały jej się aż takie trudne. Poczuła jak pod powiekami zaczyna zbierać się zdradziecka, słona ciecz. Odetchnęła jednak głęboko i z nadmiernym wysiłkiem zdołała zapanować nad niebezpiecznie zbliżającym się, emocjonalnym wybuchem. 
Nie musiała o nic pytać. Oni wszyscy już dawno podjęli decyzje, tylko bali się powiedzieć to na głos. 
Było jej bardzo przykro, ale nie mogła obwiniać żadnego z nich. I tak już za wiele dla niej poświęcili. A ona? Jakoś się podniesie. Dopóki przyjaciele będą przy niej, wiedziała, że da sobie radę ze wszystkim. Nawet ze świadomością, że bezpowrotnie straciła swoich rodziców. Jednak zanim zmierzy się z tym okrutnym scenariuszem postanowiła się pożegnać z przeszłością. Raz na zawsze. 

Nie mówiąc ani słowa, po prostu wstała z miejsca i wyszła. Początkowo szła powoli, krok za krokiem, jednak po chwili zaczęła biec. Zdawała się ignorować szaleńczy puls w skroniach i narastające zawroty głowy. Była zdeterminowana i nic nie mogło jej teraz zatrzymać. 

~(*)~

Ulrich wyleciał z pokoju zaraz po Aelicie. Wiedział, że Jeremy zapewne miał podobne zamiary. On jednak chciał porozmawiać z Hopperówną w cztery oczy. Już od dawna chciał do tego doprowadzić, ale jakoś nigdy nie było okazji. Specjalnie poszedł inną drogą, niż jego przyjaciółka, by nie wzbudzać podejrzeń szkolnego personelu, który zapewnie dzięki kamerom na korytarzu ogląda wszystkie jego poczynania, tak jakby byli w kinie i oglądali jakieś kiepskie reality show, czy coś. Niemiec skrzywił się na samą myśl. Jak długo to jeszcze potrwa? Co będą musieli zrobić, aby na nowo uzyskać zaufanie nauczycieli, rodziców, wszystkich dookoła? Czekała ich masa pracy. Jednak razem dadzą sobie radę ze wszystkim, już nie raz to udowodnili. 
Postanowił złapać przyjaciółkę przy bramie na dziedzińcu. 
Wybiegł na zewnątrz i przystanął na moment. Zmrużył powieki i z niemałym wysiłkiem zdołał dostrzec w oddali, powoli znikającą sylwetkę Aelity. 
Od kiedy ona tak szybko biega? - zdziwił się w myślach chłopak. Przez chwilę zwątpił nawet czy uda mu się ją dogonić. Postanowił jednak spróbować. Rzucił się sprintem pod arkady. Uznał, że tędy będzie najszybciej. 
Szybka przeprawa prosto, potem w prawo i będzie na miejscu. 
- Zaczekaj.- wysapał, kiedy przystanął i przytrzymał nadgarstek zdziwionej nastolatki. 
- Nie powstrzymasz mnie.- warknęła ostrzegawczo i zaczęła się wyrywać. 
- Uspokój się, dobra?- mruknął mimowolnie zacieśniając uścisk.- Chcę tylko porozmawiać. 
- Dobra, ale puść mnie.- bąknęła w odpowiedzi, a kiedy jej prośba została spełniona bez słowa ruszyła spacerowym krokiem w stronę parku. Stern, również milcząc, ruszył za nią i po chwili zrównali swoje kroki. 
- Jeremy kazał Ci mnie gonić?- przerwała ciszę Aelita biegając wzrokiem wszędzie dookoła, byleby tylko nie patrzeć na twarz przyjaciela. Bała się, co może na niej zobaczyć. Poza szkolnymi murami, wspomniane pokerowe maski zazwyczaj powoli pękały. Ponadto ton głosu Sterna połowicznie zdradzał jego aktualny stan emocjonalny. Był przejęty. I choć nie wiem jak bardzo chciałby to ukryć, było to dla niego teraz niemożliwe. 
- Nie. Nie ma pojęcia dokąd poszedłem.- zaprzeczył natychmiast Ulrich. 
- Więc o co chodzi?- dopytywała Hopperówna.
- Rozumiem jak się czujesz.- zaczął niepewnie Niemiec. 
- Nie rozumiesz..-prychnęła natychmiast Aelita.- Nikt nie rozumie.- dodała po chwili, aby podkreślić, że ten konkretny zarzut nie jest kierowany jedynie pod jego adresem. 
Znowu zapadła niezręczna cisza, podczas której, Stern głośno przełknął ślinę. Od zawsze miał problemy z konwersacjami, w których królowały jakiekolwiek emocje. Czuł wtedy tą dziwną barierę, którą dość trudno mu było pokonać. I było tak za każdym razem, nie ważne jak wiele razy próbował, wyimaginowana konstrukcja w jego gardle zdawała się pozostawać nieugięta. 
- Dobrze, masz rację. Nie rozumiem.- zgodził się po dłuższej chwili milczenia.- Ale staram się to sobie wyobrazić. - dodał najmilszym tonem, na jaki było go teraz stać. 
Aelita w końcu spojrzała na przyjaciela. Poczuła ogromną wdzięczność po tym, co usłyszała. Zdziwiła się, ze wszystkich przyjaciół, to akurat Ulrich za nią pobiegł. Spodziewała się, że jej nagłe zniknięcie nie pozostanie bez echa, ale dlaczego to akurat Ulrich zdecydował się z nią rozmawiać? Spodziewała się każdego po kolei: Jeremiego, Yumi, Angeli..nawet Odda. Ale nie Sterna. W końcu nie było tajemnicą, jak bardzo Niemiec nie lubi tego typu rozmów. Ten fakt jeszcze bardziej załagodził wojownicze nastawienie Aelity. Zrozumiała, jak wiele go to kosztowało. 
- Dziękuję.- wyszeptała w końcu dziewczyna i przystanęła na chwilę, kiedy poczuła mocniejsze zawirowania w głowie. Oparła się o pobliski pień, w obawie, że zaraz się przewróci. 
To pewnie z emocji...- uspokoiła się w myślach, biorąc głębszy oddech do płuc. 
- Wszystko w porządku?- zmartwił się Ulrich i przysunął się bliżej do dziewczyny na wypadek, gdyby jednak straciła równowagę.
- Tak. -odparła po chwili bez przekonania różowowłosa.- O czym chciałeś rozmawiać?- postanowiła zmienić temat, aby sama móc oderwać myśli od swojego paskudnego samopoczucia. 
- Aelita...- Niemiec zawiesił się na dłuższą chwilę.- Pamiętasz ten okres, w którym..wylądowałem..w Cyfrówce?- wydusił z trudem, nieuchronnie czując, jak bumerang przeszłości powraca także do niego, jakby ze zdwojoną siłą. 
- Pamiętam.- przytaknęła.
- Wtedy...w morzu, odnalazł mnie Franz Hopper.- mruknął i zauważył, że dziewczyna na chwilę zamarła. A więc to jednak prawda! Jej tato nadal żył! A może jednak uda się znaleźć sposób, aby go odzyskać?- niewinna nadzieja ponownie odezwała się w sercu dziewczyny.  
- Udało mi się z nim porozmawiać. - kontynuował Niemiec.- I poprosił mnie, abym przekazał Ci, że jest on z Ciebie dumny.- dokończył i niezmiernie mu ulżyło, a Aelita już nawet nie próbowała powstrzymywać spływających kaskadami łez. To krótkie zdanie podziałało na nią jak paliwo napędowe. Gdyby nie wątpliwa kondycja psychiczna, zapewne już wparowałaby do fabryki. 
Poczuła jak troskliwe ramiona przyjaciela powoli ją obejmują, a za chwilę łkała głośno w ramiona Ulricha. 
- Przepraszam, myślałem, że będziesz chciała wiedzieć.- szepnął jej we włosy chłopak. Ona jedynie skinęła twierdząco głową, chcąc potwierdzić jego przypuszczenia. 
- Już zadecydowaliście, prawda?- wydusiła w końcu z trudem zmieniając temat. Ulrich westchnął i zacisnął usta. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Jeśli skłamie, przysporzy jej złudnych nadziei, a jeśli powie prawdę, to jego przyjaciółka z pewnością się załamie. 
- Bez Ciebie nie zapadnie decyzja. Jesteśmy drużyną, więc każdy ma prawo głosu.- ta odpowiedź wydawała mu się najbezpieczniejsza, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że- poza Jeremym- byli w tej sprawie jednogłośni. A w przypadku takiej rozbieżności, zgodnie z demokracją- decyduje większość. 
- Ulrich, ja wiem, że nie mogę Was dłużej narażać.- pisnęła dziewczyna, czując jak kolejna fala zimnych dreszczy i mokrych łez, wstrząsa jej drobnym ciałem.
- Aelita...- Niemiec był zdziwiony jej odpowiedzią. Spodziewał się bolesnych wyrzutów, kąśliwych komentarzy, a także żałosnych prób przekonywania ich wszystkich, żeby wstrzymali się z ostatecznym wyrokiem. W tym momencie naprawdę zakuło go w sercu. To, ile bólu i cierpienia nosiła w sobie ta drobna istotka, spotkałoby się z  obojętnością chyba tylko potwora bez serca. Przez chwilę jemu samemu zebrało się na płacz, jednak zdrowy rozsądek nie dał się oszukać silnym wstrząsom emocjonalnym.- Ulrich wiedział, że walka z XANĄ nie może trwać w nieskończoność. Doskonale pamiętał z resztą to, co Franz Hopper przekazał mu później - świadomie odradził im próby ratowania go. A skoro to zrobił, to znaczy, że nie było już szans na powodzenie. 
Dojrzała postawa Aelity, z pewnością spotkałaby się z wielkim podziwem ze strony Stwórcy Lyoko. 
- Wiem, że tak trzeba, Ulrich. I tak już zbyt wiele dla mnie poświęciliście. Chcę się tylko pożegnać i tyle.- mruknęła zmęczona dziewczyna, na co chłopak jedynie skinął głową. Wiedział, że wszelkie słowa pocieszenia są w tej chwili zbędne i nic tu nie pomogą. Więc przytulił jedynie mocniej przyjaciółkę do siebie, kołysząc ją lekko w ramionach. Choć w ten sposób chciał jej umniejszyć w cierpieniu. 
Aelita odetchnęła głęboko i skorzystała z zaproszenia do jego objęć, przytulając się jeszcze szczelniej. Mimo nieśmiałości musiała przyznać, że Stern był naprawdę bardzo troskliwy. Yumi i Angel miały co do tego świętą rację.  


~(*)~

- Musiałaś to powiedzieć? - zagrzmiał rozgoryczony Jeremy, mierząc Sternową wrogim spojrzeniem. Poczuł na sobie zdziwiony wyraz czekoladowych tęczówek.
- Nawet nie skończyłam. - podniosła lekko głos.- A poza tym o co masz do mnie pretensje? 
- Czy naprawdę mam Wam tłumaczyć, jak trudna jest to sytuacja dla Aelity?- warknął wkurzony chłopak, wyraźnie poirytowany faktem, że nawet coś tak oczywistego trzeba tłumaczyć. 
- Jakbyśmy nie wiedzieli..- ironiczna uwaga z ust Odda, jeszcze bardziej go rozgniewała.- Poza tym odczep się od Angel. Ona tylko mówi na głos to, o czym każdy myśli.- warknął po chwili. 
- Wcale nie każdy. Ja na przykład, nie.- burknął obrażony Belpois krzyżując ręce na piersi. 
- Jasne.- wciąż ironizował Della Robbia. - Sam najlepiej wiesz, że mamy związane ręce. Nie damy rady dłużej walczyć z XANĄ. Wiem, że sam najchętniej byś to zakończył. Boisz się jedynie, co Aelita zrobi po tym, jak wyłączymy Superkomputer.
- A dziwisz mi się?!- zagrzmiał, wytrącony z równowagi, Francuz.- Chyba wystarczająco już przeszła!
- Zdajemy sobie sprawę.- Angel próbowała załagodzić narastający konflikt.- I nikomu z nas nie jest łatwo, ale po prostu nie widzimy innego rozwiązania. Codziennie napotykamy nowe trudności w ratowaniu świata, który paradoksalnie jest przeciwko nam. A tak poza tym, wszyscy sporo przeszliśmy..- ostatnie zdanie dodała już szeptem. Lyoko stało się częścią jej życia stosunkowo niedawno, a skoro ona już miała dość, to wolała nie stawiać się na miejscu Ulricha, Odda, Yumi, Williama, Aelity, czy Jeremiego.
 Codzienna walka o przetrwanie przeciwko sztucznej inteligencji to scenariusz tak abstrakcyjny, że wielu zapewne poddałoby się już na starcie. Jej przyjaciele byli bez wątpienia inni, wyjątkowi- jednak wszystko ma swoje granice.
- Od zawsze tak było!- upierał się Jeremy, zdając się być głuchym na wszelkie argumenty.- Tylko wcześniej jakoś Wam to nie przeszkadzało! Przyznajcie po prostu, że już Wam się nie chce, a nie szukacie wymówek!
- Nie bądź bezczelny.- warknął Odd.- Gdyby nam się po prostu nie chciało, już dawno zaprzestalibyśmy walki. Ostatnio, XANA zrobił się jeszcze bardziej upierdliwy, a jego ataki są coraz groźniejsze i częstsze. A najgorsze, że nie możemy już swobodnie podróżować do fabryki, bo zaraz wybuchnie afera.- wyjaśnił Włoch, starając się to zrobić jak najbardziej spokojnie. Skrzywił się, przypominając sobie o kamerach umieszczonych nawet na terenie parku, prowadzącego do kanałów. Donosicielem w tej sprawie był zapewne Jim, który już nie raz ich śledził podczas podróży do fabryki i bez problemu wskazał dyrektorowi orientacyjny kierunek ścieżki, wytyczonej przez nastolatków.
Odd skrzyżował swoje spojrzenie, z tęczówkami Angeli i od razu poczuł się trochę lepiej. Uśmiechnął się do niej uspokajająco. Nie chciał, żeby się martwiła, chociaż w obecnej sytuacji, te negatywne emocje były jak najbardziej na miejscu. 
- Przepraszam. - mruknął po chwili Jeremy, kiedy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo dał się ponieść emocjom. Rzadko mu się to zdarzało, ale już dawno nie był w tak beznadziejnej sytuacji jak teraz. Stał pomiędzy młotem, a kowadłem.  Wiedział, że czegokolwiek nie postanowi, zrani albo przyjaciół, albo Aelitę. Okropnie ciężki był ten bagaż odpowiedzialności. Zwłaszcza ktoś jego drobnej postury, miał niebywały problem z jego udźwignięciem. W tej sytuacji musiał znów bezgranicznie zaufać logice- emocje zbyt często wyprowadzały go w pole, nie ważne jak bardzo próbował im zaufać- bardzo często czuł w konsekwencji zawód. 
A logika nakazywała tylko jedno rozwiązanie. 
- William!- pisnęła nagle, milcząca dotychczas Yumi, która siedziała skulona na łóżku zaraz przy drzwiach. W drżącej ręce trzymała komórkę, na którą parę minut wcześniej przyszła wiadomość od chłopaka. W tym całym chaosie, zupełnie zapomnieli o nerwowej sytuacji, po której najpierw Layla, a potem William ich opuścili. Japonka na ułamek sekundy spotkała się ze spojrzeniem Gonzalez, która wybiegała wtedy z pomieszczenia. Pamiętała dziwny dreszcz na karku, kiedy ogarnięte szaleństwem tęczówki, zmierzyły ją krótkim, lecz morderczym spojrzeniem. Odprowadziła ją wzrokiem, jednak nie zareagowała. A może powinna? Dlaczego Layla aż tak bardzo była przeciwna wyłączeniu Superkomputera? To pozostawało dla nich wszystkich zagadką. W ogóle, dziewczyna ostatnimi czasy zachowywała się trochę dziwnie, jednak nikt z otoczenia wcześniej nie zastanawiał się nad tym. Z resztą, nie było na to czasu. 
A co, jeśli ona coś mu zrobiła?- niepokojąca myśl zapaliła się w umyśle Japonki. Nie było tajemnicą, że miała rezerwę do Layli. Mimo najszczerszych chęci, nie potrafiła jej całkowicie zaufać. Dziewczyna poderwała się na równe nogi i drżącymi palcami wybrała numer do przyjaciela.
Odbierz...odbierz...- modliła się w duchu, jednak zaraz potem poczuła się tak, jakby ktoś bezlitośnie wylał na nią wiadro lodowatej wody. Przyjaciele przyglądali jej się w milczeniu, wyraźnie zdezorientowani. 
"Przepraszamy, abonent jest niedostępny"- usłyszała po drugiej stronie i przez moment miała wrażenie, że zaraz się przewróci. Ze złością wepchnęła drobne urządzenie do kieszeni i zacisnęła dłonie w pięści. Trzeba działać. 
- Co się stało?- usłyszała zmartwiony głos Angeli za placami, kiedy nerwowo złapała za klamkę.
- William ma kłopoty.- wydusiła z trudem.- Jest w fabryce. 
- Pobiegnij przez pustelnię.- poradził jej pośpiesznie Jeremy, który doskonale wiedział, że nie powstrzyma Ishiyamy przed opuszczeniem szkoły. Starał się zachować zdrowy rozsądek i nie wzbudzać dodatkowych podejrzeń u nauczycieli. Nie był pewien, czy w tamtej części parku nie było kamer, ale wciąż uważał tamtą drogą za bezpieczniejszą pod względem prywatności. 
Japonka skrzywiła się na samą myśl o starej ruinie po środku lasu. Miała same negatywne wspomnienia z tamtym miejscem. Dodatkowo, tamta droga była chyba trzy razy dłuższa od tej tradycyjnej, a jej wyjątkowo zależało na czasie. 
Westchnęła, kiedy zdała sobie sprawę, że chyba nie ma innego wyjścia. 
- Idę z Tobą!- usłyszała deklarację Angeli, którą za chwilę poparł Odd. 
Jeremy spojrzał na nich krzywo i nic nie powiedział. Przeczuwał jednak, że wspólna wycieczka przez Internat podczas gdy są uporczywie obserwowani przez wszystkich pracowników, nie jest najlepszym pomysłem. Nie było jednak czasu, by opracowywać szczegółowy plan akcji ratunkowej. Każda minuta była na wagę złota. 
- Nie dajcie się złapać, proszę.- mruknął na pożegnanie okularnik, jednak nie otrzymał już odpowiedzi, bo drzwi zatrzasnęły się za przyjaciółmi. Został sam. Westchnął głęboko, rzucił się na łóżko i ukrył twarz w dłoniach. 
Kiedy to wszystko wreszcie się skończy? Ten cały horror zdecydowanie już dawno przekroczył wszelki racjonalny czas antenowy. Odd miał rację. W głębi duszy sam pragnął tylko tego, aby wyłączyć Superkomputer i zaznać wreszcie trochę spokoju. Tylko jak ma to powiedzieć Aelicie? Czy znienawidzi go za to? Jak wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji? 
Rozmowa. To jedyne wyjście. Otwarta i szczera komunikacja to często jedyne koło ratunkowe w trudnych chwilach, takich jak ta. Niestety wielu ludzi o tym zapomina i  w konsekwencji, często dochodzi do nieporozumień. Jednak Jeremy postanowił jeszcze raz skorzystać z wrodzonej inteligencji i nie popełnić tego samego błędu. 
I z tą myślą poderwał się z miejsca, poprawił okulary, które zdążyły mu się dziwnie ułożyć na nosie i wyszedł z pokoju. Po drodze, dla niepoznaki poszedł do toalety, a po chwili powolnym krokiem wyszedł z budynku szkoły. 
W oddali zauważył, jak Jim majstruje coś przy głównej bramie. Zakradł się po cichu, zaintrygowany tym faktem. Najeżył się niesamowicie, kiedy zobaczył, jak Morales z satysfakcją przekręca klucz na nowo założonej kłódce. Nowy łańcuch zatańczył na wietrze wydając charakterystyczny, dźwięczny odgłos i jednocześnie potwierdzając Belpoisa w przekonaniu, że żarty się skończyły. 
To szkoła, czy więzienie? Kto by pomyślał, żeby  zamykać wszystko na cztery spusty w środku dnia?!
Ze strachem pomyślał o przyjaciołach. Czy zdążyli już opuścić teren kampusu? Czy zdążą uratować Williama? I gdzie się podziała Aelita? Musiał coś wymyślić i to szybko...


~(*)~

No i jest. Kolejny rozdział za nami :). Napisałam go szybciej, niż planowałam, więc uznaję to za progres, jeśli chodzi o częstotliwość. Co prawda, trochę krótszy i bardziej przejściowy, ale jest ;). 
Do następnego! 


niedziela, 17 sierpnia 2025

44.

 

 "Gdzie interes dmucha, tam przyjaźń krucha"


Drobne i zgrabne palce z szybkością błyskawicy i zwinnością baletnicy przesuwały się sprawnie po klawiaturze superkomputera. Można by rzec, iż ich właścicielka znała ją zupełnie na pamięć. Złowrogie spiralki pulsowały w zawrotnym tempie w  pustych oczach sługusa XANY. Wszystkie czynności były sprawnie dyktowane właśnie przez złowrogiego wirusa. Nie spodziewał się, że będzie musiał działać aż tak szybko, ale na szczęście wszystko było zaplanowane co do joty. Nie mógł już doczekać się triumfu. Był jedynie przekonany, że będzie miał więcej czasu na dopracowanie szczegółów. Nie spodziewał się, że ci naiwniacy, którzy wchodzą mu w paradę od niemal 2 lat tak nagle wpadną na pomysł wyłączenia Superkomputera. Jednak była to drobnostka. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki. Jak na potwierdzenie tych słów, usta klona wytrzeszczyły się w szyderczym uśmiechu. Głośny trzask świadczył o tym, że palec dziewczyny z satysfakcją nacisnął klawisz "Enter",tym samym przybijając gwóźdź do trumny dla całej ludzkości. 


    ~(*)~

Biegł ile sił w nogach. Zainstalowany monitoring ilustrował z aptekarską dokładnością każdy jego ruch, jednak on nie miał ani chwili na to, żeby tym się przejąć. Na dodatek, jak na złość warunki atmosferyczne skutecznie utrudniały mu ten piekielny maraton. Czuł się w tej chwili gorzej niż Syzyf, któremu już setny raz spada głaz z tego cholernego wzgórza. Gdyby tak głębiej nad tym pomyśleć, to walka z XANĄ właśnie tak wyglądała- nie ważne ile wysiłku wkładasz w wykonanie misji i tak za chwilę na horyzoncie pojawia się nowa katastrofa, która stanowi ciężar z pozoru nie możliwy do dźwignięcia. Kiedy już wydaje ci się, że się z nią uporałeś, znowu dzieje się coś nowego przez co tracisz kontrolę, a wszystko trafia szlag i trzeba zaczynać od początku. I potem znowu to samo- za każdym razem. 

Pot litrami spływał po jego ciele, do tego stopnia, że aż ograniczał mu pole widzenia, natomiast serce kołatało jak oszalałe. Nogi też zaczynały odmawiać posłuszeństwa, domagając się odpoczynku. William jednak nie zamierzał słuchać tych protestów, zacisnął jedynie usta i biegł dalej. Jak widać, uwielbiał się buntować nawet przeciwko własnemu organizmowi. W głowie przyświecała mu tylko jedna myśl- odnaleźć Laylę, przycisnąć ją do muru i wyciągnąć od niej jakiekolwiek sensowne wyjaśnienia. Miarka się przebrała. Przeczucie mówiło mu, że znajdzie ją  w fabryce. Sądząc po jej gwałtownej reakcji na możliwe wyłączenie Superkomputera nie mogła pobiec nigdzie indziej. Anglik był tak bardzo zamyślony, że zupełnie zignorował Jima, który na oczach wszystkich pochwalił go za utrzymywanie sportowego ducha i dawanie dobrego przykładu. 

W tym całym chaosie nie obejrzał się nawet czy ktokolwiek z przyjaciół pomaga mu w pościgu za Hiszpanką. Nie dbał o to jednak- rozmowa w cztery oczy sam na sam nawet bardziej mu odpowiadała. Layla nie była w ich paczce długo. Nie miała wielu okazji do tego, aby nawiązać głębsze więzi z pozostałymi. Gdyby wszyscy na nią teraz napadli, pewnie znowu by się speszyła i uciekła. A nie było już czasu na zabawę w kotka i myszkę. Coś wisiało w powietrzu, a William to wyczuł- nawet ciągle rosnąca w ciele adrenalina nie zdołała tego zatuszować. A to oznaczało naprawdę poważne kłopoty. Odetchnął z ulgą, gdy w końcu znalazł się w windzie i usłyszał znajomy odgłos zamykających się drzwi. Chwilę później maszyna ociężale ruszyła w dół. 

Już za chwilę wszystko będzie jasne. 

    

 ~(*)~

Gwałtowny wybuch. Trzęsienie ziemi. Tak potężne, że gdyby to było możliwe, wszystkie najbardziej dostojne zabytki świata, budowane latami z największą możliwą dokładnością i precyzją, runęłyby w jednym momencie obracając się w popiół. Zagadkowa, zielona i szalenie niebezpieczna maź znalazła upragnione ujście i niczym lawa wulkaniczna rozlewała się po okolicy. Bezwładne ciało dziewczyny leżało nieruchomo na dnie Cyfrowego Morza. Nieustanne wstrząsy zdołały ją jednak ocucić. Ciężkie powieki uniosły się ku górze, a zmęczone tęczówki z wielkim trudem na nowo zaczęły rejestrować wszelkie dostępne bodźce wzrokowe. W głowie królowała jedynie pustka, rzucająca niewidzialny cień na wszelkie próby drobnych wspomnień co do ujawnienia się w pamięci Layli. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani ile czasu minęło odkąd się tu znalazła. Godziny? Dni? Miesiące? LATA? Nie wiedziała. Spróbowała dźwignąć się na nogi, lecz śmiertelna karuzela, która rozpętała się dookoła skutecznie jej to uniemożliwiła. Gdy już któryś raz z rzędu, jej ciało ponownie brutalnie spotkało się z chropowatym podłożem zaprzestała dalszych prób. To nie miało sensu. Nie miała szans z rozwścieczonym żywiołem. Mogła tylko czekać i modlić się o cud. Przycisnęła skrawek papieru do piersi z całych sił, jakie jej zostały. Tak jakby to właśnie ten niewielki przedmiot miał ją uratować przed katastrofą. Jak to mówią- tonący brzytwy się chwyta. Leżąc na dnie poczuła jak słona ciecz zaczyna spływać jej po policzkach. Czy to wszystko właśnie tak ma się skończyć? Zamknęła oczy. Nie mogła już znieść niekontrolowanej karuzeli przed oczami. Przeźroczysta, wirtualna woda mieszała się teraz z zagadkową, jakby zgniłą substancją, co dla zwykłego obserwatora z łatwością wywoływałoby odruch wymiotny. Zagadkowa ciecz niewątpliwie była gęstsza od wody, gdyż zielone strumienie sumiennie wypływały na powierzchnię, jeden za drugim.  Postanowiła skupić się na własnym oddechu i w ten sposób spróbować wytrzymać ten koszmar. Nie minęło wiele czasu, gdy nieprzyjemny zapach roznoszący się w zabójczym tempie po okolicy brutalnie drażnił jej nozdrza oraz gardło. Skrzywiła się i połowicznie odwróciła twarz przodem do podłoża, tak jakby to miało jej pomóc w ucieczce przed nieznośnym odorem. Ile jeszcze tortur będzie potrafiła znieść? 

Nagle oślepił ją tajemniczy blask. Czyżby jej modlitwy zostały wysłuchane? Nim zdążyła wykonać najmniejszy ruch, skamieniała, gdy poczuła na policzku nieznane od dawna ciepło. Pierwszym o kim pomyślała był William. Tylko, jak on ją tutaj odnalazł? Delikatnie otworzyła powieki i westchnęła wewnętrznie. To niestety nie był Dunbar. Tajemniczym przybyszem okazała się być kobieta. Layla cofnęła się nieznacznie. Nie znała jej, jednak musiała przyznać, że jej obecność działała mimo wszystko kojąco. 

- Kim jesteś?- zdołała ledwo wydusić z siebie, wciąż mierząc się ze wszelkimi przeciwnościami losu, zarówno wewnętrznymi jak i zewnętrznymi. Vanja* uśmiechnęła się jedynie, nie kryjąc łez wzruszenia. Nareszcie, po tylu latach  mogła ją zobaczyć. Długie lata rozłąki w końcu zostały wynagrodzone. 

Znowu razem...- pomyślała, z wdzięcznością spoglądając na skrawek papieru, który był szczelnie chroniony przez zaciśnięte ręce dziewczyny. To dzięki niemu zdołała ją odnaleźć. Wskazał jej drogę szybciej i bardziej dokładnie niż najnowszej klasy GPS. Franz miał rację, jak zwykle. 

Była przeszczęśliwa- do tego stopnia, że nie zauważyła jak centralny punkcik na mapie zaczął niebezpiecznie pulsować...

~(*)~

Z troską przetarła krople potu spływające po jej delikatnej twarzycce. Cierpienie nastolatki zdawało się powoli maleć, przy obecności Vanji.

 Minęło już tyle lat....a mimo to doskonale pamiętała te charakterystyczne rysy twarzy, delikatne piegi i urocze dołeczki w kącikach ust. Są takie rzeczy, których nic nie jest w stanie zmienić. Nawet czas, który mknie często z prędkością światła. Wydoroślała. Nie miała teraz przed sobą dziecka, a prawie dorosłą już kobietę. W mieszankę targających ją w tej chwili emocji wkradło się niepostrzeżenie poczucie winy. To wszystko powinno się potoczyć zupełnie inaczej. 

Powinni być razem, jak prawdziwa rodzina. Jednak, kiedy ambicja zaczyna przysłaniać Ci oczy, nawet najtrwalsze więzi mogą pójść w zapomnienie zaledwie w ułamku sekundy.

Tak przecież było z nimi wszystkimi. Byli sobie bliżsi niż rodzina. Wspierali się zawsze, bez względu na okoliczności. Zawsze stali ze sobą ramię w ramię, gotowi na kolejne wyzwania. Tak przynajmniej Vanja myślała..jak się potem okazało- tak rzeczywiście było, ale niestety... do czasu. 

Ona, Franz Hopper..no i on...mężczyzna, dla którego bezpowrotnie straciła głowę- Tyron. Dwaj mężczyźni byli dla siebie jak bracia- rozumieli się praktycznie bez słów. Podzielali swoje pasje, a na domiar- złego, lub dobrego- mieli podobne cechy charakteru. Tak samo ambitni, zmotywowani, uparci i genialni. To tylko kilka z wielu epitetów, jakimi można było określić tą dwójkę naukowców- bo tak się właśnie określali w kontekście zawodowym. 

Vanja z charakteru była dużo bardziej ułożona i  harmonijna, niż jej kompani. Gdy tylko pojawiały się jakieś niejasności, ona zawsze stawała w roli mediatora. Jednak pewnego feralnego dnia, nawet jej starania nie wystarczyły, by zakopać topór wojenny. I od tego wszystko się zaczęło...

Tyron bacznie obserwował nieustanne prace Hoppera nad stworzeniem wirtualnego świata. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że sam nie wpadł na równie genialny pomysł. Miał szczere nadzieje, że będzie mógł brać czynny udział w tym projekcie, zwłaszcza, że miał pełno pomysłów na jego ulepszenie. Jednak niestety, jak się później okazało, został odsunięty zupełnie na dalszy plan. Hopper uważał to za dzieło swojego życia i za wszelką cenę pragnął doprowadzić je do końca zupełnie samodzielnie. Nawet do głowy mu wtedy nie przyszło, że swoim zachowaniem rani swojego przyjaciela. Ambicja kompletnie zasłoniła mu oczy. Oczami wyobraźni już widział jaki sukces osiąga dzięki swojej ciężkiej pracy. Na samą myśl, serce w piersi robiło fikołka z radości, kiedy mężczyzna wyobrażał sobie jaką furorę wywoła jego przewspaniały projekt. Każdy, kogo wykańczać będzie brutalna rzeczywistość będzie mógł znaleźć schronienie właśnie w Lyoko. Prawdę mówiąc, nieskromnie nawet zaczął przygotowywać sobie miejsce na nagrody, jakie był pewien, że otrzyma zaraz po tym jak zaprezentuje światu swój genialny wynalazek. Jak widać, sodówa może uderzyć każdemu człowiekowi do głowy - nawet takiemu uczynnemu jakim przecież był Franz Hopper. Przyglądając się tej historii można pokusić się o stwierdzenie, że tak naprawdę w każdym drzemie drobne ziarenko materializmu. Ciężko znaleźć osobę, która nigdy nie przyłapała się na robieniu czegoś dla własnych korzyści- w mniejszym, czy większym stopniu. Z każdą taką sytuacją ów ziarenko kiełkowało coraz mocniej. Indywidualnym wyborem każdego człowieka staje się zatem decyzja, czy wciąż je pielęgnować, czy poprzestać na dosłownym minimum. Warto pamiętać o tym, że kiedy już raz ta roślina wykiełkuje, potem nie ma już odwrotu. Stopniowo zaczyna przysłaniać wszystko inne, a szczególnie to, co w obecnych czasach wydaje się najcenniejsze- bezinteresowność. 

I to niestety zaważyło na ich relacji- zniszczyło doszczętnie ich wieloletnią przyjaźń, która runęła tak szybko jak domek z kart po najmniejszym podmuchu wiatru. 

 Tyron był znany ze swojego uporu i wielkich ambicji. Urażona duma nie pozwoliła o sobie zapomnieć, ani na chwilę. 

"Gdzie interes dmucha, tam przyjaźń krucha"... to powiedzenie idealnie podsumowuje finał tej relacji. Aelita i Layla miały niebywałe szczęście, że ich paczka przyjaciół nie miała okazji przekonać się o prawdziwości tych słów. Nie każdy, jak się okazuje, jest takim farciarzem. 

Vanja próbowała ich ratować, jednak nieskutecznie. Obaj zaparli się i nie było mowy o próbie dogadania się. Ich drogi rozeszły się bezpowrotnie. Vanja stanęła wtedy między młotem, a kowadłem. Nie poznawała już swojego ukochanego- zamiast swojego wybranka zdawała się widzieć zupełnie inną osobę, ogarniętą wewnętrznym szaleństwem i chęcią zemsty za doznane według niego upokorzenie. 

A najbardziej pokrzywdzoną w tym wszystkim, okazała się być ta malutka, zupełnie bezbronna, istotka- ich jedyna córeczka- Layla. Vanja bardzo obawiała się tego, jakim złym wzorcem może stać się dla niej Tyron. Dlatego, po długich rozmyślaniach postanowiła odejść. Jak wiadomo od najstarszych dziejów, dla matki najważniejsze jest dobro dziecka. W najbardziej krytycznym momencie, Franz wyciągnął do niej pomocną dłoń- zaoferował wsparcie, które było jej tak bardzo potrzebne. 

Dla Tyrona to już był szczyt. Hopper odebrał mu nie tylko godność, ale także partnerkę. Dlatego poprzysiągł mu zemstę. I zamierzał dotrzymać słowa za wszelką cenę. Bez uwagi na konsekwencje. 

Kiedy powstało Lyoko, a sytuacja z nim stawała się coraz bardziej skomplikowana, Vanja znowu została postawiona pod ścianą. Ponownie musiała podjąć niemożliwie trudną do opisania decyzję. Postanowiła pomóc Franzowi w ratowaniu jego wymarzonej przystani, choć ona sama uważała, że ucieczka przed realnymi problemami do internetowej otchłani jest wątpliwą ideą. Problemy należy rozwiązywać, a nie uciekać od nich. Tą zasadę zawsze wyznawała. Widząc jednak rosnący zapał przyjaciela, nie chciała mu podcinać skrzydeł. Z perspektywy czasu, coraz częściej karciła się w myślach, że jednak powinna to zrobić. Stłumić go w zarodku. Być może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. 

Obiecała mu, że nie zostawi go z tym samego. Czuła ogromny dług wdzięczności, że był przy niej w najgorszym możliwym momencie, kiedy jej drogi z Tyronem także się rozeszły. Widząc jednak, że Hopper planuje razem ze sobą zmaterializować do Lyoko także własną córkę, w jej głowie znowu zagościły wątpliwości. Nie wyobrażała sobie, aby jej córka miała podzielić ten sam los co mała Aelita. Vanja pragnęła, aby Layla miała szansę na normalne życie. Nie mogła jednak zerwać złożonej obietnicy. Wierność przyjacielowi i miłość do córki zdawały się nie iść ze sobą dłużej w parze. 

Postanowiła, że Layla zostanie na ziemi. Ta decyzja była chyba najtrudniejszą, jaką przyszło jej podjąć. Trudno było jej dopuścić także do siebie fakt, iż od momentu, w którym rozstała się z Tyronem, w jej głowie nieustannie gościł strach, że zwyczajnie nie będzie w stanie wynagrodzić dziewczynce nieobecności jednego z  rodziców. 

Oddała Laylę do okna życia. Moment rozstania sprawił, że jej serce dosłownie pękło na miliony kawałeczków. Kiedy miała pewność, że Layla znalazła nowy dom, udała się z Franzem i Aelitą do Lyoko, aby spróbować naprawić chaos, jaki się tam rozpętał. Zgodnie ze swoim przekonaniem i tutaj trzeba było rozwiązać narastające problemy, a nie uciekać i się chować. Miała tylko nadzieję, że jej córka trafiła do dobrych ludzi i że odnajdzie szczęście na ziemi, co dla niej samej, przez wybory, jakich dokonała- już nie było możliwe. Podświadomie liczyła godziny, dni, miesiące i lata...aż do ponownego spotkania, które miała szczerą nadzieję, że kiedyś nastąpi. 

Nigdy nie zdołała się pozbyć wyrzutów sumienia, mimo, iż przecież działała w dobrej wierze. Jednak  nie miała odwagi, by przyznać się do tego, co zrobiła. Bała się, że wszyscy dookoła zaczną ją oceniać i nazywać wyrodną matką. Ona tylko ratowała własne dziecko...tylko Franz znał całą prawdę. Mieli w tej sprawie odmienne stanowiska, ale nigdy nie usłyszała z jego ust słów krytyki. I była mu za to wdzięczna z całego serca. 

A Tyron? Nie wiedział o tym nic. Nie był nawet świadomy, że ma córkę. Vanja nie powiedziała mu po tym wszystkim o ciąży. Obawiała się jego reakcji. Zważając na jego obsesyjne zapędy najzwyczajniej w świecie bała się, że mężczyzna nie odpuści i będzie jej szukał do upadłego, a gdy ją znajdzie- to zabierze ją siłą.  I tak oto zostałaby z tym wszystkim sama, gdyby nie Franz. Żałowała wielu swoich decyzji, które mimo tego, że były bolesne, to zdawały się być najbardziej logiczne.. przynajmniej na tamtą chwilę. 

Za to, były przyjaciel Hoppera dowiedział się o XANIE.  Stwierdził wtedy z zadowoleniem, że to doskonały, potencjalny, przyszły sojusznik. Musiał jedynie poczekać, aż pozbiera się po swoim psychicznym upadku i stanie na nogi. A gdy to się stanie, już nic nie będzie mogło go powstrzymać. Upragniona zemsta dokona się. 


~(*)~


Layla, dość!- w laboratorium fabryki rozległ się stanowczy głos należący do Dunbara. Stanął jak wryty, kiedy zobaczył swoją dziewczynę majstrującą coś przy Superkomputerze. Co jej odbiło? Przecież nikt poza Jeremym i Aelitą dobrowolnie nie zasiadał przy tej potężnej maszynie, no chyba, że okoliczności nie pozostawiały innego wyjścia. On sam jeszcze nigdy nie odważył się usiąść na tym pokaźnym fotelu. Nie miał okazji, aby sprawdzić, czy nadaje się na generała w tym centrum dowodzenia. Był sprytny i dzięki mądrości oraz doświadczeniu swojego wuja, całkiem nieźle potrafił odnaleźć się w świecie technologicznych  obwodów elektrycznych, lecz ta niezwykła maszyna, która posiadała niemalże nieograniczoną moc działała na niego wyjątkowo odpychająco. Ten jeden raz wolał słuchać zdrowego rozsądku i trzymać się z daleka od tego cudeńka techniki. Lubił wyzwania, ale praca z Superkomputerem przewyższała nawet jego wyobrażenia. Co za tym skłoniło Laylę do złamania tego nieoficjalnego zakazu? Przecież to nie jest zabawka! Na dodatek była zupełnie nowa w tym wszystkim. To tym bardziej rzucało cień podejrzeń na całą sprawę. Przecież znał Laylę i wiedział, że jej skromna i nawet lekko strachliwa natura nigdy w życiu nie pozwoliłaby jej na coś takiego. 

- Przestań! Słyszysz mnie?!- krzyknął znowu i ze zdziwieniem odkrył, że Layla wciąż nie reaguje na jego słowa. Nie zastanawiając się dłużej pokonał dystans pomiędzy nim a dziewczyną zaledwie w kilka sekund. Skoro słowa nie działają, trzeba użyć bardziej radykalnych środków. 

Westchnął i mocno złapał dziewczynę za ramię. Tym razem zaszczyciła go krótkim spojrzeniem i znieruchomiała. Z jej ust wymknął się dziwny odgłos. Na początku przypominał warczenie, by potem, w oka mgnieniu zmienić się w coś na kształt jęknięcia. Jednak ta drobna zmiana nie umknęła uwadze Williama. 

Zmarszczył brwi i mimowolnie znów ją szarpnął, chcąc aby na niego spojrzała. Zdziwił się swoją gwałtowną reakcją, jednak tłumaczył to przebodźcowaniem. Działo się zdecydowanie za dużo..nawet jak dla niego. Zamarł na chwilę, gdy ich spojrzenia na nowo się spotkały. 

Jej oczy...były takie..inne. Pozbawione blasku, zimne, obojętne? Poczuł nieprzyjemne dreszcze na plecach. Nie był przyzwyczajony do takiego widoku- przecież jej tęczówki zawsze, bez względu na okoliczności, na jego widok gościły wesołe iskierki, pełne szczęścia. A teraz? Co się zmieniło? 

Wszystko...

William rozluźnił uścisk bojąc się, że sprawia jej ból. Dziewczyna spuściła bez słowa głowę w dół i tak jakby lekko zachwiała się.

Dunbar poczuł ukłucie w środku, spowodowane najprawdopodobniej poczuciem winy. Wiedział, ze coś jest nie tak. Że coś się stało. Coś, z czym Layla najwidoczniej sobie nie radzi. Jakby wieść o tym, że została adoptowana to było za mało... To pomyślawszy, William zacisnął wargi i powoli wypuścił powietrze z płuc. Jednocześnie wyczuł, jak jego wzmożony puls powoli traci na sile. Zasługiwała na więcej wyrozumiałości, zwłaszcza od niego. 

Może jej dziwne zachowanie jest jedynie ucieczką? Odreagowaniem na przytłaczające myśli i emocje? A on, zamiast jej pomóc, oskarża ją o najgorsze rzeczy? Przytłacza pretensjami i trudnymi pytaniami? A przecież wystarczy sama jego obecność. Musi być dla niej oparciem, tyle razy obiecywał sobie w duchu, że już nigdy nie pozwoli na to, aby cierpiała. 

Zawiódł.. który to już raz? Nawet nie mógł się doliczyć. 

Opuszkami palców dotknął jej twarzy i obrócił w taki sposób, aby znów ich spojrzenia miały okazję się spotkać. 

- Już, spokojnie...wszystko będzie dobrze.- wyszeptał, delikatnie głaszcząc ja po policzku. Poczuł pod palcami, jak dziewczyna zaczyna drżeć. Ponownie do jego mózgu wtargnął strach, który podpowiadał mu jak potwornie Layla musi się teraz czuć. Nie domyśliłby się nawet, że powód takiego zachowania ma zupełnie odmienne źródło, o czym miał przekonać się już niebawem. 

- Jestem przy Tobie.- niepewnie objął ją ramieniem z zamiarem wyprowadzenia jej z pomieszczenia. Musieli porozmawiać, to było pewne. Jednak obecna sceneria nie wydawała się odpowiednia do takich rzeczy. Musi znaleźć bardziej przyjazne miejsce. 

Niestety, sprawy przybrały zupełnie inny obrót niż brunet się spodziewał. Layla niespodziewanie wyrwała się z jego uścisku z niezadowoloną miną. Spojrzała na niego spod byka. 

- Nigdzie nie idę.- warknęła takim głosem, że sam William mimowolnie odskoczył na bezpieczną odległość. Co, u licha? Chłopak jeszcze nie wiedział, że jego rozmówczyni ma niedokończony plan i nie odpuści, póki nie będzie świadkiem ostatecznego rozwiązania. 

 Odruchowo ponownie spojrzał w jej oczy i....nie mógł uwierzyć. Znowu to samo. Znowu dał się oszukać jak kilkuletnie dziecko! Warknął. 

XANA. Znajome spiralki kryjące się dotychczas w tęczówkach Hiszpanki, teraz bezwstydnie zdradzały jej prawdziwą tożsamość. 

William nie zdążył już zrobić nic więcej, gdyż poczuł przeszywający ból w okolicach żołądka. Sługa XANY zakończył swoje aktorskie wystąpienie i pokazał swoje prawdziwe oblicze, dając mu mocnego kopniaka prosto w brzuch. Chwilę później łupnął plecami o zimną, metalową ścianę i jęknął pod nosem.

Nie czas na użalanie się nad sobą..

 Napiął wszystkie mięśnie i poderwał się do góry zaledwie w ułamku sekundy. Nie wiedział, czy to znowu adrenalina, czy raczej determinacja do rozwiązania tej zagadki dodawała mu mnóstwa sił. Cokolwiek to było, musiał to wykorzystać. 

Jego ciało przyjęło pozycję gotową do walki. Klon Layli roześmiał się w szyderczy sposób i korzystając z zaproszenia stanął na przeciwko chłopaka. 

- Nigdy się nie nauczysz, Dunbar...-wycharczał mechaniczny głos, a jego właścicielka rzuciła się na przeciwnika, który w ostatniej chwili zdołał zrobić unik.

- Za późno, przegrałeś! Wszyscy przegraliście! - nabijał się XANA, wydając rozkazy swojej marionetce z taką szybkością, że chłopak z trudem nadążał robić kolejne uniki.  Zacisnął usta i teraz sam spróbował wymierzyć cios. 

Niestety. Pudło. 

Wirus znowu zaczął wypowiadać coraz to nowsze epitety pod jego adresem. Nie mógł tego słuchać. Już nie raz zachowywał się w ten sposób. To wszystko było zaplanowane, od A do Z. Chciał go złamać. Znowu. Chciał go zmusić do kapitulacji. Tym razem musiał być sprytniejszy. Uśmiechnął się zadziornie pod nosem i tym razem zdołał powalić klona, który na moment rozpłynął się w powietrzu, po gwałtownym kontakcie z podłożem. William przystanął na moment, by wziąć głębszy oddech. 

A więc to tak..to nawet nie Layla, tylko jakaś nędzna kreatura stworzona od podstaw przez XANĘ. Polimorficzne...spektrum? Tak to się nazywało? Czy to coś zupełnie innego? Mniejsza z tym. 

Dunbar załamał ręce. Własna naiwność czasem zadziwiała jego samego. Jakim cudem nie zauważył tego wcześniej? W takim razie co się stało z prawdziwą Laylą? 

Nie miał więcej  czasu na rozmyślania, bo zauważył, że klon ponownie szykuje się do ataku. Ponadto, w Superkomputerze wciąż przetwarzała się tajemnicza operacja. Biały pasek niebezpiecznie zbliżał się do mety. A co to oznacza w praktyce? Znając XANĘ, to strach się bać. Maszyna zaczęła wydawać z siebie dziwne dźwięki, a w pobliżu przewodów można było dostrzec złowrogie wiązki elektryczne. Zwarcie? Czy coś gorszego? Gdyby chociaż miał pojęcie jak to wyłączyć i tym samym pokrzyżować wirusowi plany. 

Marzenie ściętej głowy..

William, korzystając z okazji szybko wyciągnął z ręki telefon. Najszybciej jak umiał napisał do Yumi SMS, o treści: SOS. Fabryka. Przynajmniej tak to miało w zamyśle wyglądać. A dlaczego akurat adresatem była młoda Ishiyama? Odpowiedź była prosta: poza Laylą, miał ją najwyżej w kontaktach. Zwyczajnie nie było czasu, by szukać tam Jeremiego, z którym William korespondował naprawdę okazjonalnie. Miał tylko nadzieję, że przyjaciele wciąż siedzą razem i niedługo przybędą mu z odsieczą. 

Nienawidził prosić o pomoc, ale w obecnej sytuacji doskonale zdawał sobie sprawę, że nie poradzi sobie w pojedynkę. Dlatego musiał schować wrodzoną dumę do kieszeni i w imię sprawy wyjść poza swoją strefę komfortu. 

Znowu poczuł jak pod ciężarem traci grunt pod nogami i ląduje na podłodze. Bezskutecznie szamotał się z rozwścieczonym klonem, który naturalnie tylko grał na zwłokę. Jednak teraz to William był na przegranej pozycji i chcąc nie chcąc musiał grać z XANĄ według jego reguł. Znowu to on musiał tańczyć tak, jak zagra XANA. Dlaczego chociaż raz w życiu nie mogło być odwrotnie? Kiedy wreszcie będzie miał okazję zemścić się za to całe upokorzenie, jakiego doświadczył odkąd tylko dowiedział się o jego istnieniu? W końcu musi być jakaś sprawiedliwość na tym świecie, czyż nie? 

Czując narastającą frustrację, pod wpływem nagłego doładowania baterii pod postacią zagadkowej siły w rękach zepchnął z siebie napastnika. Bezmyślna walka z nadzieją na zwykłe szczęście na niewiele się tu zda..trzeba sprowadzić posiłki i obmyślić jakiś plan.

I z tą myślą rzucił się w kierunku windy. Jednak niestety znowu się przeliczył. XANA po raz kolejny okazał się być sprytniejszy. W mgnieniu oka, za pomocą jednego machnięcia ręką po klawiaturze, klon zablokował drzwi windy. William warknął, hamując w ostatniej chwili, aby nie zderzyć się ze starą i zardzewiałą już od dawna blachą. 

Nim zdążył zareagować, znowu rozpoczął się pojedynek. Podczas ich ponownej szamotaniny komórka Dunbara w oka mgnieniu pożegnała się ze swoim istnieniem. Jej właściciel skrzywił się, mając jedynie nadzieję, że jego prośba o pomoc zdążyła się dostarczyć na czas. 

- William, kotku, to jest teraz nasze pole bitwy.- zacharczał sarkastycznie klon, próbując udawać Laylę, kucając przy tym nisko na nogach i uśmiechając się szyderczo. Nie trzeba było długo czekać, aż odbije się zgrabnie od ziemi i znowu przygwoździ do niej swojego przeciwnika. Tym razem zdołał chwycić go za gardło bez grama litości. Wirtualne palce, na pierwszy rzut oka do złudzenia przypominające ciało z krwi i kości niebezpiecznie zaczęły ściskać okazałe jabłko Adama...


  ~(*)~ 

* - Jeśli ktoś nie pamięta, to postać epizodyczna, pojawiała się w kilku rozdziałach, szczególnie w 25 i 26.

Stara miłość nie rdzewieje! Myślę, że tym jednym zdaniem mogę podsumować, to co ostatnio się u mnie działo. Nawet nie wiem od czego zacząć i jak się wytłumaczyć. Chyba po prostu w pewnym momencie się wypaliłam i obawiałam się, że nie dam rady dokończyć tej historii. Potem szara codzienność mnie dopadła i..wyszło, jak wyszło. Jako nastolatka, a teraz już młoda dorosła (nigdy za stara na kreskówki, w tym CL <3), przeżywałam różne wzloty i upadki, zapewne jak każdy z Was. Doszło do tego, iż musiałam na jakiś czas porzucić moją pasję, ponieważ byłam zajęta innymi sprawami, jednak nigdy o niej nie zapomniałam. 

Ostatnim razem, kiedy tutaj działałam, byłam jeszcze grubo przed maturą (chociaż miewałam tu i ówdzie przygody z pisaniem, to od około 4/5 lat nie napisałam kompletnie nic). Teraz kończę już drugie studia i szczerze mówiąc nie mam pojęcia kiedy to minęło. Odczuwam jakby minął może rok, dwa lata maximum od tamtego czasu. W rzeczywistości ostatni post, jaki tutaj dodałam ma już prawie 10 lat (!). Niewiarygodne. 

Jak wspominałam, stara miłość nie rdzewieje, więc powracam tu po to, aby spróbować doprowadzić tą historię do końca. Moja wizja zapewne różni się od tej, którą miałam 10 lat temu (moja pamięć jest dobra, ale krótka), ale mam nadzieję, że uda mi się to skleić w całość. Oprócz powyższego rozdziału przewiduję jeszcze możliwe, że 2 kolejne oraz epilog- zobaczymy jak wyjdzie w ostatecznym rozrachunku. 

A wszystko dzięki rolce na YouTubie na temat Code Lyoko, która pojawiła mi się chyba przez czysty przypadek. 30 sekund wystarczyło, by znowu pobudzić do życia wspomnienia związane z kreskówką, dzieciństwem i tym opowiadaniem. A więc zrobiłam powrót do przeszłości (hehe) i na nowo obejrzałam wszystkie odcinki obu serii. I jak zawsze, wspomnienia łapią za serduszko. Potem przypomniałam sobie o tym opowiadaniu. Przeczytałam wszystko od początku do końca i w mojej głowie narodziła się myśl i pragnienie związane z tym, aby nadać tej historii zakończenie, na które uważam, że zasługuje. I taki cel przyświeca mi dzisiaj, kiedy oto jestem i na nowo zaczęłam tworzyć. Pod nowym pseudonimem, jednak zapewniam, że to wciąż Wasza GoŚka. :) 

Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek jeszcze tutaj zagląda, jeśli tak, to proszę, zostawcie po sobie ślady :). Pozdrawiam i do następnego rozdziału. Nie jestem pewna, kiedy się ukaże, jednak obiecuję, że  szybciej, niż za 10 lat xD. 

Pa <3.


piątek, 25 września 2015

Informationx06



Witajcie, moi kochani! :).


Nie, to niestety nie jest nowy rozdział, tylko krótka informacja. A właściwie to dwie. Więc może przejdę od razu do sedna :):

Po pierwsze, nie mam pojęcia kiedy pojawi się kolejny rozdział. Tym razem problem tkwi nie w mojej wenie, lecz w braku czasu. Niestety w szkole wszyscy nauczyciele się na mnie uwzięli i zadają tyle do roboty i nauki, że mózg boli. Mam nadzieję, że w końcu trochę zwolnią obroty, gdyż zaczynam już mieć dość xd.
Przy okazji, w komentarzach śmiało możecie podzielić się ze mną jak u Was wygląda sprawa w szkole, jakie oceny już macie, no i takie tam :D. Zapraszam do dyskusji, w której chętnie wezmę z Wami udział :).

Po drugie, mimo wszystko postanowiłam w końcu pomęczyć się amatorsko w grafice, a w efekcie, zmieniłam nieco wygląd tego bloga. Moim zdaniem wyszło to naprawdę bardzo przeciętnie, jednak chciałabym poznać Wasze zdanie na ten temat. Podoba Wam się nowy wystrój? Jest lepszy, czy jednak gorszy niż ten poprzedni? Śmiało wygłaszajcie swoje opinie, chętnie się z nimi zapoznam. 

W takim razie, to tyle, co miałam Wam do przekazania. Pozdrawiam bardzo serdecznie i- mam nadzieję- niedługo, do napisania! :*. 


Angela przesyła Wam ode mnie całuski :D :*.

sobota, 12 września 2015

43.



"Ta bitwa należy do Ciebie, XANA, ale wojna jeszcze się nie skończyła.."



Nadszedł kolejny dzień. Złocista tarcza, potocznie nazywana słońcem, nieśmiało wyglądnęła zza chmur, szczycąc mieszkańców Francji swoim nienagannym blaskiem. Nie wszyscy jednak mieli czerpać przyjemność z dzisiejszej pogody. Dla ósemki przyjaciół nadchodzące godziny nie miały się różnić niczym niż czas miniony wcześniej. Po wielkiej aferze z rodzicami spowodowanej ich nagłym zniknięciem i przygodą z policją, która została powiadomiona o rzekomym zaginięciu Layli, przyjaciołom odechciało się wszystkiego.  Jim łaził za nimi jak cień, pilnując ich na każdym kroku, co sprawiało mu zadziwiającą frajdę. Już od dawna wszyscy wiedzieli, że W-Fista po prostu uwziął się na tych uczniów. Ostatnie dni były dla nich udręką. Naprawdę nie mogli zrozumieć za co ich to wszystko spotyka. Przecież to, że musieli pozostać anonimowymi bohaterami, o których nikt nie miał pojęcia to nie była ich wina. Powinni być z tego dumni, tymczasem ten fakt ciążył im bardziej niż stu tonowy głaz. Czuli się dosłownie jak w więzieniu. Byli obserwowani na każdym kroku. Na dodatek, Ojciec Sissi, zadecydował o zamontowaniu monitoringu na terenie całego budynku. "W celu ostrożności i utrzymania bezpieczeństwa"- takie skromne wyjaśnienie złożył Jean Pierre Delmas, po wydaniu niezwłocznego rozkazu. Żaden z pośród anonimowych bohaterów nie miał jednak wątpliwości, że to wszystko po to, aby mieli nad nimi kontrolę najwyższego poziomu. Jak, w takim razie mają kontynuować swoją misję? Jak mają dalej walczyć z XANĄ i chronić świat? Czuli się jak w więzieniu. Wbrew waszym przekonaniom, nie ma w tym ani grama przenośni. Mieli kategoryczny zakaz opuszczania szkoły. Wszelaka ucieczka, bez wiedzy szkolnego personelu, niestety graniczyła z cudem. Przez to, walka z XANĄ staje się celem wręcz niemożliwym do zrealizowania. Mogli złudnie liczyć jedynie na szczęście, lub na to, że wirusowi po prostu odechce się kolejnych ataków, poczuje wystarczającą satysfakcję z ich niemocy i z upokarzającą dla nastolatków ironią, okaże im współczucie oraz łaskę. Na to jednak, nie mieli co liczyć i dobrze o tym wiedzieli. Ponadto, żaden z nich nawet nie podejrzewał, że nawet wróg czujnie ich obserwuje, nie mieli pojęcia, że mają w swoim gronie szpiega, który uważnie rejestruje wszystkie ich poczynania, postanowienia, rozmowy i konwersacje, a następnie automatycznie przesyła je XANIE do stóp. Przez to wszystko potencjalne niebezpieczeństwo, związane z prawdopodobnym atakiem wroga, przybierało na realności, a owe prawdopodobieństwo wzrastało niemal do stu procent. Nikt nie miał także pojęcia, że ich prawdziwa przyjaciółka jest teraz więziona w wirtualnej pułapce, przypuszczalnie bez szansy na powrót. 


~(*)~


Dzielnie pokonywała kolejne kilometry, nie zważając na to, że powoli energia, jaką posiadała ulatywała z niej, zupełnie jak powietrze z pękniętego balonika. Nie poddawała się. Wytrwale brnęła naprzód, nie oglądając się za siebie. Płynęła dalej, przyciskając naderwany kawałek pergaminu do piersi, tak jakby był to najcenniejszy skarb. Wytężyła maksymalnie wzrok, obserwując uważnie krajobraz, o ile w ogóle można było to tak nazwać, przed sobą. Chciała odnaleźć kolejne części tej dziwnej mapy, czy czymkolwiek było to, co znalazła jakiś czas temu. Czuła, że może być to coś ważnego. Przystanęła na chwilę, aby móc trochę odetchnął i pozbierać myśli. Musiała dokładnie przeanalizować sytuację, w której się znalazła. Z całą pewnością nie była ona kolorowa, ani komfortowa. Została odizolowana. Odizolowana od przyjaciół, od całej ludzkości. Została złapana i uwięziona w wirtualnym świecie, skazana jedynie na siebie. Odcięta od rzeczywistości i skazana na łaskę wroga. Nie miała wątpliwości, że gdyby tylko XANA zechciał, pozbyłby się jej jednym skinięciem palca. Dlaczego zatem trzyma ją przy życiu? Co kryje się za tym wszystkim? Dlaczego skazuje ją na takie cierpienia? Dlaczego w ogóle to właśnie ją to spotkało? Dlaczego to na nią, okropny wirus skierował swoją uwagę i tym samym skazał na największe katusze? Ile jeszcze mogła znieść? Jak długo wytrzyma? Kiedy to wszystko się skończy i czy w ogóle ma gdzieś swój kres? Na ile walki, jeszcze pozostanie jej sił? I co dzieje się teraz z jej przyjaciółmi? Jak sobie radzą? Czy jej szukają? Martwią się o nią? Miała szczerą nadzieję, że tak właśnie jest. A co z Williamem? Co teraz robi, co sobie myśli? Czy jest na nią zły? A może zrozpaczony szuka winy u siebie i próbuje zrozumieć dlaczego tak nagle zniknęła? A może w ogóle się tym wszystkim nie przejął i żyje tak, jakby nigdy nic się nie stało? I co z tym klonem, którego zobaczyła w Lyoko? Gdzie się podziewa? A co, jeżeli jest w tej chwili na Ziemi i tylko czeka na okazję, aby pozbyć się ich wszystkich za jednym zamachem? Co, jeśli przez swoją głupotę naraziła nie tylko ich, lecz także cały świat na zagładę? Przecież gdyby nie jej egoistyczne i lekkomyślne zachowanie nic by się nie stało! Gdyby tylko zdołała zapanować nad emocjami...gdyby tylko dała szansę sobie wszystko wyjaśnić..wtedy wszystko byłoby tak jak dawniej. Zapewne jej największym zmartwieniem byłoby teraz to, czy aby na pewno zdąży na lekcje, czy też jaką otrzyma ocenę z niezapowiedzianej kartkówki. Dopiero teraz dostrzegła, że jej dotychczasowe problemy były kruche jak kryształek lodu. To było absolutnie nic, w porównaniu do tego, co przeżywała w tej chwili. Postanowiła jednak, że nie podda się tak łatwo i będzie walczyć, dopóki jeszcze ma siłę. Jeszcze pokaże XANIE, że nie jest taka słaba na jaką wygląda. Czuła, że musi przynajmniej spróbować utrzeć mu nosa. W końcu należało mu się to po tym wszystkim co zrobił. Nie mogło go to ominąć bez kary. Jakaś sprawiedliwość w końcu musiała istnieć. Jak nie w tym świecie, to w tamtym. Nie puści mu tego płazem. 

- Ta bitwa należy do Ciebie, XANA, ale wojna jeszcze się nie skończyła...- pomyślała z zadowoleniem i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki doświadczyła kolejnego zastrzyku pozytywnej energii. Odbiła się od nieprzyjemnie chropowatej powierzchni i dalej mknęła przed siebie, dużo szybciej niż wcześniej. Nie wiedziała, czego jest to skutkiem. Jej energii, która powoli się odnawiała, czy to przez to, że prądy wodne znacznie przybrały na sile? To nie mogło być tylko złudzenie. Layla zwolniła, kiedy bryza morska tryskała jej w twarz jeszcze intensywniej niż wcześniej. Niektóre skały, z pozoru twarde i niemożliwe do udźwignięcia, również poddały się silne żywiołu i pod jej wpływem przesuwały się o kilka centymetrów, głęboko na dnie Morza. Hiszpanka przetarła ręką zmęczone oczy i przymrużyła powieki, aby uzyskać lepszy efekt widzenia. Pod jedną ze skał ujrzała mały skrawek papieru. Zapewne kolejną część tajemniczej mapy. Z nadzieją w sercu, dała gwałtownego nura w dół, jeszcze mocniej przyciskając wcześniejsze znalezisko do piersi. Kiedy znalazła się praktycznie na samym dnie oparła się plecami o wspomnianą skałę i z całej siły poczęła pchać ją, aby uwolnić kolejną część tajemniczej mapy. Na szczęście prąd morski, z każdą chwilą przybierał na sile, więc to zadanie było łatwiejsze niż mogłoby się wydawać. Kiedy w końcu udało jej się chwycić kolejny skrawek papieru, oba znaleziska spróbowała do siebie dopasować. Okazało się, że brakuje jeszcze jednej części, pewnie tej centralnej i tej najważniejszej. Z tego co znalazła do tej pory niezbyt wiele dało się wyczytać, jedynie jakieś strzałki, gdzie nie gdzie jakieś kropki, zapewne oznaczające jakieś ważne, lub trochę mniej, miejsca, niezrozumiałe napisy. Zwinęła oba kawałki w rulony i schowała je sobie pod pachą. Następnie, już odrobinę spokojniej, wznowiła swoją wędrówkę, nie chcąc tak szybko tracić sił. W końcu nie miała pojęcia ile będzie zmuszona jeszcze tak pływać. Jej rozmyślania na ten temat, zostały jednak szybko przerwane, gdyż mniej więcej pół metra przed sobą, zobaczyła ławicę pływających mant. Był to dla niej niecodzienny widok, więc minęło trochę czasu, zanim poukładała sobie to wszystko w głowie. Od kiedy to manty pływają? I dlaczego nie zaatakowały? Przecież drobna i bezbronna dziewczyna, zupełnie samotna i pozostawiona na pastwę losu, pośród nieskończonej głębiny Cyfrowego Morza, to wręcz idealny cel dla takich potworów jak one. Zdawać by się mogło, że po prostu jej nie zauważyły, jednak prawdę mówiąc, doskonale zdają sobie sprawę z jej obecności na ich terytorium. Ich obojętna postawa, zaskoczyła dziewczynę, jednak także przyniosła potrzebną jej ulgę. Nie wiedząc czemu, postanowiła popłynąć za nimi. Kto wie? Może akurat dzięki nim znajdzie to, czego poszukuje? A może przez to zapędzi się w kolejną pułapkę XANY? W końcu kto wie, co może czaić się w tych tajemniczych głębinach? Jednak Layla słynęła z tego, iż uwielbiała ryzyko. Nie miała zamiaru walczyć ze swoją naturą. I tak była pewna swojej śmierci, więc co jej szkodzi? A może dzięki temu zdoła chociażby częściowo pokrzyżować plany wirusowi? Ta myśl rozwiała całkowicie jej niewinne wątpliwości. Rzuciła się pędem za potworami, idiotycznie traktując je jako przewodników. Co z tego wyniknie? Nie miała pojęcia.


~(*)~

Tymczasem u reszty naszych wojowników nie działo się nic wartego szczególnej uwagi. Lekcje jak zwykle dłużyły się wszystkim niemiłosiernie, na dodatek multum zadań domowych i kartkówek, jeszcze bardziej przygnębiał wszystkich uczniów Kadic. Jednak nic nie mogło równać się z tym co czuje ósemka- a właściwie teraz już siódemka- przyjaciół. Nawet Sissi dała im spokój, gdyż negatywna aura, jaką rozsiewali wokół siebie była tak odstraszająca, że nawet podziałała na córkę dyrektora. Najbardziej przeszkadzało im to nieustanne pilnowanie. Czuli się tak jakby zostali doszczętnie pozbawieni prawa do prywatności. W sumie rzecz ujmując, w rzeczywistości właśnie tak było. Nie mieli kiedy i gdzie otwarcie porozmawiać. Cały czas mieli wrażenie, że wszędzie, gdzie się nie pojawią, jest zainstalowany podsłuch. Paranoja? Być może. Jednak chyba sami przyznacie, że ich sytuacja z całą pewnością do łatwych nie należała. Po lekcjach wszyscy zebrali się w pokoju Einstaina, który zwołał naradę natychmiastową, która niestety opóźniła się ze względu na Laylę, która pojawiła się w pokoju Jeremiego dwadzieścia minut po umówionej godzinie. 
- Nareszcie.- mruknął niezadowolony Ulrich, gdy tylko Gonzalez, a przynajmniej postać, w której wszyscy ją postrzegali, pojawiła się w drzwiach.- Ile można czekać?
- Odczep się, co?- warknął zdenerwowany William siedzący na parapecie. Stern, zapragnął coś mu wygarnąć, jednak znaczące spojrzenie Yumi, skutecznie zamknęło mu usta. 
- O co chodzi?- zwróciła się Angel do przyjaciela, siedzącego przy komputerze. Nerwowo ściskała w dłoniach pościel, domagając się odpowiedzi. Na nią również, cała ta sytuacja działała jak najbardziej negatywnie, przez co stała się bardziej poddenerwowana niż zwykle.
- Tak dłużej nie pociągniemy.- oznajmił ponuro Einstain. Nikt nie musiał pytać, co ma na myśli. Wiadome było, że ich wyprawy do fabryki zostaną natychmiastowo odkryte poprzez nowy nabytek szkoły w postaci wszechstronnego monitoringu. 
- Ja już dłużej tego nie zniosę!- wybuchła nagle Yumi, podrywając się z miejsca jak oszalała. Jej zdenerwowanie przybrało na sile, kiedy poczuła na sobie zdziwione spojrzenia zebranych.- No co się tak gapicie?! Mam dosyć tego wszystkiego! Musimy o wszystkim powiedzieć policji, zawiadomić wojsko, wszystkich! Wtedy być może wygramy z XANĄ, a jeżeli dalej będziemy się ukrywać, to już niedługo zmiecie nas z powierzchni Ziemi jak szmaciane lalki!- wygłosiła stanowczo młoda Ishiyama, tonem nie podlegającym żadnej dyskusji. 
- Zwariowałaś?- Odd spojrzał na nią zdumiony.- Jak ty to sobie wyobrażasz? Mamy ogłosić całemu światu, że od wielu lat walczymy z wirusem komputerowym i tym samym ratujemy wszystkim skórę, tylko tak się złożyło, że kasowaliśmy im pamięć, dlatego nic nie pamiętają? Przecież nas wyśmieją!
- Coś musimy zrobić.- warknęła rozzłoszczona dziewczyna.- Inaczej XANA wygra, tak ciężko to zrozumieć?!- wykrzyczała cała w nerwach, a w pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Każdy w skupieniu trawił słowa młodej Japonki doszukując w nich sensu i szansy na powodzenie. Z jednej strony wydawało się to szalone, a z drugiej...to chyba jedyny sposób, aby móc bez przeszkód kontynuować wojnę z niebezpiecznym wirusem. 
- Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie.- oznajmiła Yumi, już o wiele bardziej opanowana, niż przed sekundą.- Aelita jest z nami, wirus został wykorzeniony. Nie jest już powiązana z superkomputerem, więc władze mogą bez problemu go usunąć. 
- A co, jeżeli to nic nie da?- szepnęła różowowłosa, dla której ta sytuacja była z całą pewnością najtrudniejsza do zniesienia. Siedziała skulona na łóżku Jeremiego, z kolanami pod brodą i jak dotąd nie odezwała się ani słowem. Zastanawiała się, co w tej sytuacji zrobiłby jej Ojciec- Franz Hopper. 
- Wtedy przynajmniej będziemy mogli bez przeszkód podróżować do Lyoko.- zauważyła trafnie Angela.- I może nawet pozbędziemy się tych idiotycznych zakazów.- dodała optymistycznie.- Zgadzam się z Yumi.- Japonka obdarzyła ją pełnym wdzięczności spojrzeniem. 
- Nie możecie tego zrobić!!!- zerwała się nagle Layla i bez słowa wybiegła z pokoju. Spiralki w jej oczach zaczęły pulsować jak oszalałe. Klon gorączkowo przesyłał uzyskane informacje do swojego stwórcy i pana. Nie było czasu do stracenia. Zagłada musiała zostać dokonana natychmiast. W przeciwnym razie, może być za późno. Po drodze wpadła na kilkanaście osób, jednak w końcu znalazła wyjście ze szkoły. Za rozkazem XANY popędziła szybko do fabryki, a kamery uważnie rejestrowały wszystkie jej poczynania.

William wyleciał z pokoju Einstain'a zaraz po Layli. Wołał ją bezustannie, tak głośno jak tylko umiał. Nie mógł zrozumieć jej gwałtownej reakcji. Dlaczego była temu wszystkiemu przeciwna? Przecież pomysł Yumi był najlepszym, na jaki teraz było stać całą ich paczkę. To było jedyne wyjście z tej beznadziejnej sytuacji, zatem dlaczego Layla stwarzała dodatkowe i zupełnie nie potrzebne problemy? Próbował ją dogonić, jednak niestety, pech tak chciał, iż zgubił ją w tłumie zgromadzonym na dziedzińcu. Rozglądał się we wszystkich kierunkach, jednak nigdzie nie mógł dostrzec ukochanej. Westchnął ciężko, zawiedziony siadając pod drzewem, izolując się od tłumu uczniów. Chciał teraz być sam. Musiał dokładnie wszystko przemyśleć. Zapewne nie tylko on jeden zauważył dziwne zachowanie Layli. Ostatnio zachowywała się jak zupełnie ktoś inny. Dosłownie, jak robot. Wykonywała tylko podstawowe czynności, które umożliwiały jej pozostanie pośród żywych. Jednak nawet te zajęcia jak jedzenie, picie, czy też spanie wykonywała w taki sposób jakby robiła to z automatu, szybko i bez zbędnego zaangażowania. Nie mówiąc już o życiu społecznym, czy towarzyskim. Nie raz próbował z nią o tym rozmawiać, jednak za każdym razem, skutek był taki sam. Czyli krótko mówiąc: żaden. Pomijał już nawet fakt, że całkowicie zaniedbała jego i ich związek. Poza szkołą w ogóle się ze sobą nie widywali, gdyż dziewczyna po lekcjach zaszywała się w swoim pokoju, nie dając nikomu do niego wstępu, a wychodziła dopiero następnego ranka. Na dodatek widoczne były jej narastające problemy z koncentracją, oraz koordynacją ruchową. Na W-Fie co chwilę się przewracała, albo celowo uderzała kogoś piłką z taką siłą, że Dorotie miała pełne ręce roboty z chmarą rannych uczniów, za to na chemii podczas ćwiczeń praktycznych nie raz wzbudziła niechcianą reakcję pomiędzy różnymi substancjami, których absolutnie nie wolno było ze sobą mieszać. Pani Hertz, kilka dni temu o mało co nie dostała zawału, kiedy pod wpływem mocnego wybuchu, wszystkie szyby w gabinecie wyleciały z hukiem. W gabinecie dyrektora Layla również gościła zdecydowanie zbyt często. Tyle, ile kazań od niego dostała w ostatnim czasie, było aż nieprawdopodobne. Groziło jej nawet wydalenie ze szkoły. Jednak nawet to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia.

- Gdzie jest moja Layla?- pytał William nieustannie w swoich myślach.



~(*)~


Tymczasem prawdziwa Layla wciąż uwięziona w Cyfrowych głębinach, w pewnym momencie zgubiła z pola widzenia manty, które nie wiadomo kiedy, jakby rozpłynęły się w powietrzu. Przestała sobie zajmować nimi głowę, kiedy na dnie dostrzegła trzecią- ostatnią część mapy. Uśmiechnęła się i ponownie zanurkowała. Kiedy chwyciła zwój papieru z przerażeniem odkryła jakieś czerwone plamy na dnie Morza. Co to takiego? Co, jeśli to...pfu, krew? Ludzka krew? Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Nie wiedziała jakie konsekwencje za to poniesie, ale postanowiła pójść za tym dziwnym śladem. Ostrożnie stanęła na twardym gruncie i zaczęła niemrawo poruszać się na przód. Z każdym kolejnym krokiem, coraz bardziej opadała z sił. Prądy morskie, mknęły w teraz w zabójczym tempie, dosłownie zwalając dziewczynę z nóg. Walcząc z uciążliwym żywiołem, Layla nawet nie zauważyła, że luźne kawałki papieru, teraz połączyły się tak jakby w całość. Na drżących kończynach, wytrwale brnęła na przód, jednak to, co ujrzała kilkanaście minut później sprawiło, że całkowicie bezradnie opadła na dno. Zemdlała. Nie wiadomo, czy z przemęczenia, czy z przerażenia. Przed nieprzytomną dziewczyną znajdował się wir. Wielki i potężny, emanujący niezwykle potężną mocą. Dosłownie "wyrastał" jakby z wnętrza podwodnego podłoża. Dookoła rozsiewał zanieczyszczenie, o nieznanym pochodzeniu, a z jego boków wyrastało coś, na kształt macek, jakie mają ośmiornice. Mapa, leżąca obok Layli zabłysła na chwilę dziwnym blaskiem, a chwilę później w pustym miejscu zabłysł kolejny punkt oznaczony napisem: "KANAŁ DO ZAGŁADY". 


~(*)~


CDN.


A więc kolejny rozdział przed Wami, na którego temat nie wiem za bardzo co napisać, więc mam jedynie nadzieję, że Wam się spodoba. Za wszystkie błędy bardzo przepraszam. Czekam na wasze cenne opinie na temat rozdziału.

Jak tam u Was w szkole? Już męczą czy da się jeszcze żyć? ;). Ja już mam weekend zawalony nauką, bo w poniedziałek pierwszy sprawdzian :). A teraz już kończę, bo lecę się dalej uczyć, co do następnego rozdziału nie jest w stanie nic powiedzieć. Więc do kolejnej notki, pozdrawiam!

MG <3.





czwartek, 20 sierpnia 2015

42. cz. II



"Rozdwojona osobowość" cz.II



Nieprzyjemny odgłos, podobny do tego jaki wydaje maszyna elektryczna, która odczuwa zagrożenie, spowodowane przegrzaniem, wypełnił całe pomieszczenie. Drzwi skanera, potocznie nazywanego kanałem dostępu do wirtualnego świata, powoli otworzyły się. Wyszła z niego tajemnicza postać. Z daleka wyglądała jak zombie. Dosłownie tak, jakby ktoś wyssał z niej całą życiową. We mgle, której wytworzył ulatniający się z maszyny dym, zabłysły złowrogie, czerwone ślepia, a na ich środku było widać ewidentnie zdradziecki znak. Ten niezwykle charakterystyczny i jakże znienawidzony przez wszystkich, którzy znali jego pochodzenie i historię. Spirale zapulsowały, co było ich naturalnym odruchem. Teraz jakby postać się ożywiła. Jej rozedrgana sylwetka, która zdradzała, iż jest tylko tanią podróbą z każdą chwilą coraz bardziej się stabilizowała. Wąskie wargi rozciągnęły się w szyderczym uśmiechu, który rzecz jasna, nie mógł wróżyć niczego dobrego. 
- Nie wolno Ci wrócić do Lyoko. Wtedy cały nasz plan diabli wezmą.- klon usłyszał w swoim zaprogramowanym umyśle głos swojego pana i twórcy, którym nie był nikt inny jak XANA. Ponieważ w całości został zaprojektowany, nie miał swojej własnej woli, a co za tym szło, nie mógł się przeciwstawić w żaden sposób. Był po prostu marionetką. Marionetką w rękach XANY. Myślał i mówił dokładnie to, co on chciał. A jego głównym celem było pozbycie się głównych rywali, którzy stanowili jedyne zagrożenie dla wirusa. 


~(*)~


Jeremy mruknął, leniwie przewracając się na drugi bok. Nie mógł zaprzeczyć, że ta noc nie należała do najprzyjemniejszych. Jego stwierdzenie potwierdzały niezadowolone i obolałe plecy chłopaka. Pomimo tego, przecież nie mógł pozwolić na to, aby Aelita tu spała. To w ogóle nie wchodziło w grę. Uśmiechnął się na samą myśl o tym, jak jego ukochana właśnie przeciąga się w jego wygodnym łóżku. Okularnik rozprostował obolałe kości, które delikatnie mu strzyknęły, okazując swoje niezadowolenie równie niekomfortowym posłaniem, na którym chłopak był zmuszony dzisiaj spać. Dmuchany materac, z pewnością okazałby się lepszym rozwiązaniem niż skromna kanapa w salonie. Belpois ziewnął, zakładając okulary na nos. Odwrócił się, kiedy usłyszał za plecami znajomą melodyjkę. 
- Ktoś dzwoni.- oznajmiła Aelita po cichu, nie chcąc obudzić pozostałych domowników, gdyż była dopiero 6:00 rano. Zdziwiony chłopak pochwycił telefon i przetarł lekko zakurzony ekran. William. O co mu może chodzić? Żarty sobie robi? Dzwonić o tak wczesnej porze? I to jeszcze w święta? Jeżeli to tylko wygłupy, to mu się dostanie, nie ma innej opcji. Za chwilę jednak, w parze z tym niedorzecznym przepuszczeniem, przez umysł chłopaka przeszła dobrze znana obawa. Obawa przed tym, że coś się stało, że ktoś znalazł się w niebezpieczeństwie. Belpois, jaki ty jesteś przewidywalny...rzeczywiście..
- Layla zaginęła.- usłyszał Okularnik po drugiej stronie aparatu. Głos Anglika z całą pewnością nie był normalny. Dziwne drżenie, strach i panika. To jedynie garstka z negatywnych uczuć, jakie dało się wyczuć w tym dźwięku. Zacisnął usta, próbując znaleźć jakieś wyjaśnienie dla całej sprawy i jednocześnie uspokoić przyjaciela. 
- Uspokój się, William. Nie siej paniki.- mruknął, próbując grać obojętnego.- Może po prostu wyszła na zakupy. 
- O szóstej rano?!- krzyk był tak mocny i donośny, że Jeremy musiał oddalić komórkę kilka centymetrów od ucha, chociaż nawet to nie wystarczyło. Skrzywił się, czując ból z lewej strony czaszki. 
- No to może...
- Daruj sobie!- rozkazujący ton Williama, sprowadził Jeremiego do pionu. Bez sensu szukać jakichkolwiek wyjaśnień. Sprawa była jasna. Layla faktycznie została porwana i było więcej niż pewne, że w tej chwili groziło jej poważne niebezpieczeństwo. Kto wie, może teraz walczyła nawet o życie? Ugh, lepiej nie tracić energii na zamartwianie się, skoro można ją wykorzystać do poszukiwań. 
- Dobra. Zadzwoń do Odd'a i Yumi, ja załatwię Ulricha i Angel. Wsiadamy w najbliższy, możliwy środek transportu i widzimy się w fabryce. To musi być sprawka XANY.- niczym najwyższy generał przejął inicjatywę Jeremy, sypiąc lawiną niepodważalnych poleceń. 
- Dobra. -usłyszał tylko krótkie potwierdzenie ze strony Dumbara, a za chwilę rozległ się głuchy sygnał oznaczający zakończoną rozmowę. 
- Aelita, pakuj się. Musimy wyruszyć zanim rodzice się obudzą.- oznajmił Jeremy, w biegu chwytając ubranie, w którym paradował dzień wcześniej. 
- Ale co się dzieje?- zapytała zdezorientowana dziewczyna, chodząc krok w krok za chłopakiem.
- Layla w niebezpieczeństwie.- to krótkie wyjaśnienie wystarczyło, aby zmotywować różowowłosą do działania. Rzuciła się na schody i w trybie błyskawicy pognała na górę. Teraz każda sekunda grała kluczową rolę w dalszym rozwoju wypadków. 


~(*)~

Bezsilnie i zupełnie bezradnie, zupełnie tak jak niewielki kamyk, powoli przechodziła przez kolejne warstwy wodnej tafli, aż w końcu spoczęła na samym dnie. Zdziwiła się, że wciąż może- teoretycznie.- normalnie funkcjonować. Nie wiedziała jak to jest pozostać na zawsze wirtualną, ale teraz zdała sobie sprawę, że niewiele różniło się to od zwykłej i codziennej potyczki w Lyoko na lądzie. Jedyną różnicą był fakt, że miała problemy z poruszaniem się, jej skóra stała się jakaś taka ciężka, a jej anielski głos, nie był na tyle silny, aby móc przedostać się przez spierzchnięte i ociężałe wargi. Powoli podniosła pomarszczone powieki, a jej oczy zabłysły w głębi Cyfrowego Morza, jak dwie, małe i zagubione perełki. Kolejną zdumiewającą różnicą, jaką odkryła Layla w swoim nowym "wcieleniu" był sposób widzenia. Teraz jej tęczówki nie były w stanie rozróżniać barw, więc dziewczyna widziała wszystko tak jakby w podczerwieni. Niestety, wbrew jej złudnym nadziejom, pobyt w Cyfrówce nie kasuje pamięci. A to była jedyna rzecz, której pragnęła w tej chwili. Chciała po prostu chwycić w rękę zwyczajną gumkę i wymazać wszystkie wspomnienia z tego dnia. Dnia, w którym odkryła, że ludzie, którzy podawali się za jej rodziców, wcale nimi nie byli. Oszukiwali ją przez tyle lat. Wściekłość i nienawiść, jaką czuła w tej chwili przyćmiła wieloletnią miłość do tych ludzi. Ale czy mogła wciąż im ufać, kiedy tak ją okłamywali? Przecież skoro raz zawiedli mogą zrobić to po raz drugi, prawda? A po co dodatkowo cierpieć, skoro można tego uniknąć? Dziewczyna westchnęła i z trudem dźwignęła się na nogi, po czym zaczęła płynąć przed siebie, kierując się wyłącznie intuicją. Czuła się tak, jakby ktoś zmusił ją do pływania w gęstej zupie. Nie było to przyjemne uczucie, ale jakby nie patrzeć, nie miała wyjścia. Musiała sobie jakoś poradzić, mając jedynie nadzieję, że jej dziwny klon nie narobi zbyt wiele zamieszania. Choć jak wiadomo- na to nie mogła liczyć. Jedyne, na czym mogła w tej chwili polegać był niewątpliwy instynkt jej przyjaciół. Wierzyła, że znają ją na tyle dobrze, że będą potrafili odróżnić ją od żałosnej podróby stworzonej przez XANĘ. Jej intensywne rozważania na ten temat przerwała skała, w którą uderzyła przez przypadek. Nie było tajemnicą, że do uzyskania tytułu Najlepszego Pływaka, została jej daleka droga. Ponadto niezbyt sprzyjające warunki zewnętrzne przyczyniały się również do trudności, z jakimi zmagała się w tej chwili Layla. Rozmasowała obolałe miejsce, i rozejrzała się. Nagle, pośród mniejszych potomków wielkiej skały, spostrzegła jakiś skrawek papieru. Złapała go w ręce, jakby był on największym skarbem w całym wirtualnym świecie. Rozwinęła go i zmarszczyła czoło, próbując z niego coś wyczytać. "Prawdziwa Legenda Wszechświata, rozwiązanie zagadki wirtualnego świata. Tajemnica łącząca oba światy.." [...]. - głosił tajemniczy nagłówek, starannie zapisany na środku naderwanej kartki. 
- Jaka tajemnica?! Powiedz coś więcej, no powiedz!- darła się bezsensownie w myślach, tak jakby to miało pomóc jej w rozwiązaniu tej zagadki. Skoro odnalazła tą jedną część, gdzieś w okolicy muszą znajdować się pozostałe. Uśmiechnęła się na myśl, że być może natrafiła na coś istotnie ważnego i że w końcu mogą wyniknąć z niej jakieś korzyści. W końcu miała szansę się wykazać. Kto wie, może nawet mogła okazać się bohaterką? 
- To bułka z masłem.- pomyślała z zadowoleniem i widząc szeroki, morski krajobraz rozciągający się aż do granic jej wzroku jęknęła tylko.
- Zastanów się dwa razy, nawet zanim pomyślisz.- skarciła się i nie czekając na nic więcej ruszyła po omacku przed siebie, po drodze zwinnie omijając kolejne skały i inne obiekty, będące potencjalnym zagrożeniem. 


~(*)~

William już od kilku minut krzątał się po mieszkaniu Państwa Gonzalez, jakby demon w niego wstąpił. Rozwalał dosłownie wszystko co wpadło mu w ręce, czasem nawet nieumyślnie. Kiedy już w końcu był gotów opuścić dom, pokój Layli wyglądał jak po przejściu huraganu. Buntownik, jak to buntownik- dla niego bałagan był rzeczą naturalną, więc nie przejął się tym zupełnie. Ponieważ szkoda mu było czasu na schodzenie po schodach, po prostu zjechał jak wariat po poręczy. Stając w przedpokoju usłyszał kobiecy szloch dochodzący z salonu. Zacisnął zęby i przekroczył próg wspomnianego pomieszczenia. Miał mało czasu, ale musiał się dowiedzieć, co się właściwie stało. Po cichu podszedł do kanapy, na którym siedziała matka Layli. Na dywanie były porozrzucane różne papiery, powyjmowane z segregatorów, które z kolei walały się po półkach. 
- Co się stało?- zapytał William, najmilszym tonem, na jaki tylko mógł się zdobyć w obecnej sytuacji. 
- Layla zaginęła.- wydusiła z trudem kobieta, chowając twarz w dłonie. 
- Jak to się stało?- mimowolnie, jego głos zadrżał, a serce zabiło mocniej, oczekując w końcu jakiegoś wyjaśnienia, natomiast nogi, w każdej chwili gotowe do akcji, aż dygotały, domagając się pośpiechu. 
- To wszystko przez nas!- wykrzyczała niespodziewanie zrywając się z miejsca, patrząc na chłopaka z pewnego rodzaju obłędem w oczach. - Przez tyle lat ją okłamywaliśmy, wmawialiśmy jej, że jesteśmy jej prawdziwą rodziną, nie mieliśmy odwagi, by wyznać, że ją adoptowaliśmy. Aż w końcu Layla dowiedziała się o tym dzisiejszej nocy. Mieliśmy zamiar w końcu powiedzieć jej prawdę. Podsłuchała moją rozmowę z mężem na ten temat i uciekła. Nikt nie wie, gdzie teraz jest. -kobieta załamała się całkowicie opowiadając o tym wszystkim. Rozpłakała się na dobre, a William siedział tam jak sparaliżowany. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Wersja, którą przed chwilą usłyszał była jedyną prawdopodobną i możliwą opcją. Tylko przez to Layla mogła uciec. Innego powodu przecież nie było. Nie mogło być. Uciekła i zapewne wpadła prosto w sidła przebiegłego wirusa. A skoro tak, to trzeba działać. Natychmiast. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, Anglik zerwał się na równe nogi i rzucił się biegiem w stronę wyjścia. Słyszał za sobą krzyki adopcyjnej matki Layli, jednak całkowicie je ignorował. Teraz najważniejsza była Layla. Tylko ona. Teraz musiał wymyślić jak z powrotem znaleźć się w Kadic, by móc dostać się do fabryki. 

~(*)~



Mniej więcej w porze obiadowej wszyscy znaleźli się przed wejściem do kanałów w parku. Żaden z nich wolał nie opowiadać o chaotycznej podróży. Nikt również nie zastanawiał się nad tym co powiedzą rodzice kiedy odkryją ich nieobecność. Z resztą to nie było teraz ważne. Wszyscy, bez słowa przebyli znajomą trasę do fabryki. Tym razem to William dowodził. Biegł tak szybko, że nawet Ulrich- znany jako jeden z najlepszych sportowców w Kadic nie był w stanie mu dorównać. Nie pomogły także nawoływania dziewczyn i prośby o to, aby zwolnił. Zdawał się być głuchy, lub obojętny na wszystko co dzieje się wokół niego. Po kilku chwilach wszyscy odetchnęli w windzie. Maszyna zaskrzypiała i zjechała w dół, kiedy się otworzyła, całe pomieszczenie wypełnił radosny krzyk Dumbara.
- Layla!!!!- podbiegł do dziewczyny siedzącej pod ścianą i mocno do siebie przytulił. Dziewczyna, nie wiadomo czemu zaczęła łkać żałośnie w jego pierś. Wszyscy byli tak szczęśliwi, że jest cała i zdrowa, że nikt nie zwrócił uwagi na jej nienaturalną- jak na Hiszpankę- bladą skórę i dziwny wyraz twarzy. Jej sylwetka była jakby przyklejona do ciała Williama, a głowę miała opartą na jego ramieniu. Nikt nie zauważył również, jak spiralki na dnie jej oczu ponownie pulsują i emanują dziwnym blaskiem. Był to początek rewolucji, początek słodkiej zemsty. Już niedługo cały świat padnie na kolana przed wielką potęgą XANY.

~(*)~

Finally, Finally, Finally! Kolejny rozdział, chyba najbardziej wyczekiwany. Wiem, że zapewne po tak długiej przerwie mieliście nadzieję na coś więcej, ale na pocieszenie dodam, że ten rozdział jest jedynie wstępem do tego co ma się wydarzyć później. To też tłumaczy jego skromną długość, za którą przepraszam. Wiem, że wieje tu nudą, ale obiecuję Wam, że w następnym postaram się bardziej rozkręcić akcję. I oczywiście z całego serca dziękuję Tym, którzy czekali aż do dziś na ten rozdział i w pewnym sensie mój powrót. Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was całkowicie. Tak więc liczę na Wasze opinie, którą są dla mnie naprawdę bardzo ważne. Pozdrawiam, Trzymajcie się i do Next'a.
Od teraz,
M.G. ♥