Chaos wykraczający poza mury Kadic
Tajemniczy mężczyzna, niczym najbardziej wyszkolony agent specjalny, niezwykle sprawnie, precyzyjnie i niepostrzeżenie przemieszczał się w opustoszałych murach starej fabryki. Ubrany był w czarny płaszcz, skórzane spodnie i wysokie buty. Jego głowę zdobił hebanowy kapelusz.
Na zewnątrz panowały egipskie ciemności i głucha cisza, przerywana jedynie przez porywy lodowatego wiatru i rytmiczne pohukiwanie sowy, co świadczyło o tym, iż był środek nocy. Temperatura niebezpiecznie sięgała ujemnych wartości. Pojedyncze płatki śniegu, tańczyły nieśmiało w powietrzu, skutecznie ozdabiając ponury krajobraz dookoła.
Pora idealna na realizację niecnych planów. Osłona nocy, pozornie zdradziecka i niebezpieczna, stanowiła idealny kamuflaż i kurtynę dla tego typu starannie przygotowanych scenariuszy, które do końca miały pozostawać w ryzach tajemnicy.
Jak na potwierdzenie, zielona substancja zabulgotała w środku niewielkiej probówki, starannie ukrytej w kieszeni płaszcza. Tak jakby nie mogła doczekać się chwili, w której będzie mogła się wykazać i wstąpić do akcji. Efekt dalekosiężnych eksperymentów już za parę chwil miał przystąpić do ostatecznego egzaminu.
Lekko przemoczone buty zostawiały zdradzieckie ślady na bladym betonie. Pogoda nie sprzyjała podróżnikom. Jednak determinacja jest w stanie pokonać wszelkie przeciwności losu. A on miał jej aż nadto. W chwilach, w których wiatr napierał coraz mocniej, tak jakby chciał zmusić go do odwrotu, paradoksalnie napotykał na większy upór z jego strony. Tak długo czekał na tą chwilę, że absolutnie nic nie było w stanie go powstrzymać.
Mężczyzna poruszał się z taką gracją i dyskrecją, jakby był zawodowym szpiegiem i pojmował sztuki skradania się od najlepszych możliwych specjalistów. Poruszał się niemal bezszelestnie.
W rzeczywistości - nic bardziej mylnego.
Był szanowanym naukowcem i informatykiem, a szpiegostwo nie wchodziło w zakres jego kompetencji.
To życie nauczyło go ostrożności. To ono często odpowiedzialne jest, za te niezwykle cenne, lecz niekoniecznie pożądane przez nas lekcje.
Przystanął i rozejrzał się. Zmrużone powieki przeskanowały wnętrze starej fabryki. Lokalizacja, która kryła w sobie cudo techniki jak Superkomputer była, dosłownie mówiąc, starą, rozpadającą się meliną w której nawet nie było tak prostego wynalazku architektonicznego, jak schody. Kamiennych, bo o ruchomych, w takim miejscu, aż żal nawet marzyć. Już ta rudera po środku lasu, potocznie nazywana pustelnią, zdawała się być lepiej wyposażona, niż ten, z pozoru dużo bardziej masywny budynek.
Osobnik prychnął pod nosem. Podczas przeprowadzania eksperymentów w tamtym miejscu zdążył je przeanalizować wzdłuż i wszerz. Teraz był w stanie nawet docenić starą pustelnię, która przez ten, nie krótki przecież czas, stanowiła dla niego swego rodzaju tajne laboratorium.
Gdyby przyszło mu pracować w tej fabryce...
Wzdrygnął się na sama myśl o tym ...chociaż nie był pewien, czy temperatura panująca w tej chwili na zewnątrz też nie miała tu swojego drobnego udziału.
Co to za pomysł, by ukryć tutaj Superkomputer? W budowli, której konstrukcja jest już na tyle stara i wątpliwa, że aż szkoda zostawić tu psa z kulawą nogą. W dodatku nigdzie żadnych porządnych zabezpieczeń. To zbyt wielka pewność siebie, czy przytłaczająca wręcz głupota naszkicowała powyższy scenariusz?
- Tylko na tyle Cię stać, Hopper...- kąśliwa uwaga przemknęła przez umysł mężczyzny, tak szybko i intensywnie, jak błyskawica przecina ciemne niebo w trakcie burzy.
Zniesmaczony wziął do ręki linę, która była chyba już u schyłku swojej świetności. Liczne przetarcia wskazywały na to, że wiele już przeszła, a jej przyszłość pozostaje wątpliwa.
Mężczyzna zręcznie zjechał za jej pomocą na niższe piętro budynku.
Nieubłagalnie zbliżał się do górnej granicy wyznaczanej przez umowną nazwę kryzysu wieku średniego, ale mimo to, poradził sobie z tym zadaniem celująco.
Wskazówki, jakie otrzymał okazały się być bardzo dokładne, przez co uniknął zbędnego błądzenia po okolicy.
Rozmasował obolałe skronie, kiedy nieznośny dźwięk zamykających się mechanicznych drzwi starej windy, wkradł się do jego bębenków, zostawiając tam intensywny ślad, niczym paznokieć rysujący po szkle.
- Co za kupa złomu...- jęknął niezadowolony i wpisał odpowiedni kod, sprawnym ruchem bladych i wyraźnie kościstych palców. Po raz kolejny, wskazówki XANY okazały się trafne- maszyna posłusznie ruszyła w dół.
Skubany wirus wiedział wszystko.
- Znaczy, sztuczna inteligencja. - zaśmiał się w duchu nowy przybysz. Doskonale pamiętał, ile to razy dostawał już reprymendę od XANY, kiedy nazywał go "wirusem". Uważał to za obraźliwe i niezwykle umniejszające. Sztuczna inteligencja brzmiała dużo bardziej odpowiednio i dostojnie, więc tylko z tym określeniem chciał być utożsamiany.
Cóż, jak na program, XANA miał niezwykle wybujałe ego.
Poza tym, wirus, z góry jest nacechowany negatywnie. A XANA przecież nie miał złych zamiarów. Przynajmniej w swoim nielogicznym, jak na ironię, mniemaniu.
Chciał zawładnąć światem, każdą możliwą jego wersją, aby wprowadzić porządek oparty na własnych zasadach. A wtedy przecież wszyscy będą szczęśliwi, prawda?
Zapanuje ład i porządek, a wszyscy będą chodzić jak w zegarku.
W oczach XANY, była to idealna wizja przyszłości- zarówno tej wirtualnej, jak i rzeczywistej.
Tyron, w tej całej akcji miał nieco inne motywacje, które można było określić mianem prywatnych porachunków. Zemsta, starannie planowana i realizowana krok po kroku, już za chwilę mogła stać się faktem.
Wciąż nie był pewien, czy zaufanie jakim obdarzył XANĘ ma jakiekolwiek logiczne uzasadnienie, ale współpraca z nim gwarantowała mu szereg korzyści, z których wolał jednak skorzystać.
Poza tym, przyświecał im jeden cel - a to niewątpliwie tworzy czasem nawet najbardziej absurdalne korelacje osobowości, które chcąc nie chcąc, łączą się w drużynę.
Oboje chcieli pozbyć się Lyoko i upokorzyć doszczętnie jego Stwórcę. A to, że przy okazji niewinni ludzie mogą ucierpieć...to niespecjalnie martwiło Tyrona. Na polu bitwy nie sposób uniknąć ofiar. Konflikt, który wybucha pomiędzy tak silnymi, dumnymi i nieustępliwymi osobnikami nie może przejść bez echa i rządzi się swoimi prawami.
I tym razem nie mogło być inaczej.
Cienkie, spierzchnięte usta, na nowo się wykrzywiły, kiedy tylko mózg znów zarejestrował, tak znienawidzony przez niego, dźwięk. Znalazł się w pomieszczeniu piętro niżej. Wyszedł z windy i przystanął.
Superkomputer- słynna maszyna, uznana jednogłośnie za genialny wynalazek. Już samym swoim pancernym wyglądem zewnętrznym potrafił powalić na kolana każdego, nawet najbardziej wyrafinowanego konesera zaawansowanej technologii. Nie mówiąc już o tym, jakie cuda skrywał wewnątrz.
Tyron podszedł powoli do fotela i zasiadł w nim. Przez moment wpatrywał się w maszynę jak zahipnotyzowany.
"Nie mamy czasu do stracenia..." Podskoczył delikatnie, gdy nagle na monitorze elektronicznego cuda pojawiła się krótka wiadomość, która miała za zadanie sprowadzić go na ziemię, bo chyba za bardzo odpłynął, według jej adresata.
- XANA, na Ciebie zawsze można liczyć.- bąknął z sarkazmem mężczyzna i po chwili rzeczywiście zabrał się do pracy. Starannie wpisywał kolejne formuły na klawiaturze Superkomputera. Robił to niezwykle szybko i dokładnie zarazem. Lata praktyki nie poszły na marne.
Kiedy zatwierdził całą operację za pomocą klawisza "ENTER" z satysfakcją podniósł się z miejsca. Rozejrzał się po pomieszczeniu i z ulgą dostrzegł niewielką drabinkę po prawej stronie. Skromne, ale jak się okazuje zbawienne, metalowe pręty uratowały go od powtórnej podróży starą windą.
Odetchnął z ulgą i zszedł jeszcze niżej. To kolejny cel jego wyprawy.
Zeskoczył zwinnie na metalową powierzchnię. Wokół niego, w równoległych odstępach wyrastały trzy owalne cuda techniki - pomost pomiędzy rzeczywistością, a wirtualną przystanią. Instrumenty służące procesowi wirtualizacji.
Tyron przeanalizował każdy skaner dokładnie z każdej strony. Musiał przyznać, że pierwszy raz dane mu było zobaczyć coś takiego na własne oczy. I był niemniej zachwycony niż był przed chwilą, obcując z Superkomputerem. Aż żałował, że nie wziął ze sobą aparatu, by uwiecznić ten widok na dłużej.
Niedługo on sam będzie stał przed wyzwaniem, aby stworzyć coś takiego. Całe szczęście, że los był dla niego tak łaskawy, iż obdarował go doskonałą pamięcią fotograficzną. To z pewnością zadziała na korzyść całego projektu i wynagrodzi brak dostępności do aparatu.
KORA była już niemal na wykończeniu. Pomysł może i nie był oryginalny, ale wykonanie, z całą pewnością przerosło nawet próby Hoppera.
XANA również nie mógł się doczekać, aż będzie mógł zamieszkać w KORZE. Uznawał ją za dużo bardziej atrakcyjną, niż Lyoko- stąd też, dużo łatwiej było mu spisać je na straty. Poza tym, w KORZE nie będzie tych natrętnych nastolatków, którzy stali się irytujący i trudni do wyplenienia jak małe karaluchy.
Tyron podszedł do środkowego skanera. Ostrożnie wyjął fiolkę z kieszeni płaszcza i położył na dnie maszyny z taką delikatnością, jakby trzymał w dłoniach największy i najbardziej kruchy skarb na świecie.
W pewnym sensie, właśnie tak było- zawartość naczynia w tej chwili była dla niego cenniejsza niż złoto i platyna razem wzięte. Był to efekt długich godzin spędzonych na poszukiwaniu informacji, badaniu, eksperymentowaniu i licznych wyrzeczeniach, a także wielokrotnych próbach, które stopniowo stały się upragnionym drogowskazem do doskonałości.
Wyprostował się w tej samej chwili kiedy drzwi maszyny zatrzasnęły się. Rozpoczęła się procedura transferu substancji do wirtualnego świata.
Początek końca.
Stał przez chwilę w zupełnej ciszy, gdy nagle do jego uszu znowu dobiegł nienawistny odgłos.
Mężczyzna napiął odruchowo wszystkie mięśnie. Nie spodziewał się tu nikogo o tej porze. Tym bardziej, że okres świąteczny miał gwarantować mu spokój i upragnioną izolację. Odwrócił się powoli na pięcie, w myślach przygotowując się na ewentualną konfrontację z wrogiem.
To, co ujrzał, sprawiło, że trochę się rozluźnił.
Z windy wyszedł zamaskowany mężczyzna trzymający nieprzytomną dziewczynę na rękach. Scena niemalże jak wycięta z horroru, ale Tyron w porę rozpoznał swojego człowieka, którego przecież sam wysłał na misję.
Bo przecież nawet przez myśl by mu nie przeszło, żeby samemu pchać się do brudnej roboty.
Niedługo nieprzytomna, drobna istotka spoczęła w jednym ze skanerów. Leżała zwinięta w kłębek, zupełnie bezbronna i niewinna.
Tyron obdarzył ją, jak z początku zakładał, przelotnym spojrzeniem. Niestety, tak się złożyło, że przyglądał jej się zdecydowanie dłużej, niż wypadało.
Jej twarz była spokojna. Najwyraźniej trwała w błogiej nieświadomości tego, co miało wydarzyć się za chwilę.
Nie miał pojęcia, dlaczego XANA tak się uparł, żeby to na niej wypróbować efektywność przygotowanej mieszanki.
Ale, w sumie Tyron i tak pozostawał obojętny w tej kwestii. Najważniejszy przecież był efekt..a ofiara, nie miała dla niego żadnego znaczenia.
Siłą rzeczy musiał przyznać, że wybranka sztucznej inteligencji była bardzo urodziwą, młodą kobietą.
Na domiar złego, łudząco podobną do jego ukochanej Vanji....tylko jak to możliwe?
Nie, stop.
To niedorzeczne. Czemu znowu o niej pomyślał?
Miał już nie zaprzątać sobie nią głowy.
Zdradziła i tyle.
Poszła jak posłuszny piesek za tym aroganckim gburem.
Cholerne sentymenty.
Nie mogą mu przeszkodzić w realizacji planów.
Minęło już tyle lat, Vanja już dawno powinna doszczętnie spłonąć w metaforycznym kominie zapomnianych wspomnień i obrócić się w nic nie warty proch. Taki sam, w który ona wiele lat temu zdecydowała się zamienić całe łączące ich niegdyś uczucie.
Ostatnio, coraz częściej łapał się na tym, że przeszłość dopadała go znacznie częściej, niż powinna. Jedynym czynnikiem, który łączył Tyrona z jego przeszłością była zemsta - i niech tak zostanie. Wszystkie inne mosty należy spalić za sobą. Raz na zawsze.
- Tyron, weź się w garść. - zganił się w myślach i odchrząknął znacząco.
Moment, kiedy drzwi skanera, w którym spoczęła Layla zatrzasnęły się sprowadziły mężczyznę całkowicie do porządku.
Razem ze swoim wysłannikiem powrócił do laboratorium, by dokończyć pierwszą fazę szatańskiego planu. Zatracił się w swojej misji bez reszty tak bardzo, iż zupełnie porzucił rozważania, na temat podejrzanego podobieństwa obu kobiet..*
~(*)~
Jean Pierre - Delmas westchnął ciężko przeciągając się na swoim starym fotelu. Mebel zaskrzypiał nieprzyjemnie, pod jego napierającym ciężarem.
Mężczyzna poprawił okulary i na nowo zaczął starannie wypełniać codzienną dawkę dokumentów, którą później miał złożyć w sekretariacie.
Ostatnio zajmowało mu to coraz więcej czasu. Już nie raz wkładał jakiś pojedynczy papier do niszczarki, bo popełniał najbardziej dziecinne pomyłki i był zmuszony zaczynać od początku.
W ogóle nie mógł się na niczym skupić. Wszyscy dookoła byli dziwnie spięci i zdenerwowani.
Ten negatywny nastrój udzielił się też dyrektorowi szkoły Kadic. Słynął z powściągliwości i opanowania, ale ostatnio nawet jego, święta jak to on sam twierdzi, cierpliwość, powoli zaczynała zawodzić.
A wszystko zaczęło się po tych feralnych świętach, kiedy to telefon zaczął pękać w szwach. Istne szaleństwo, ani chwili wytchnienia.
Dzwonili spanikowani rodzice uczniów.
Tej niemalże słynnej już, paczki nastolatków, potocznie zwaną wśród społeczności Kadic- "bandą Jeremiego Belpoisa".
Tak jakby się, cholera, zmówili.
Nikt z rodziców nie wiedział, co się stało z ich pociechami- wszystkie na raz przepadły jak kamień w wodę.
W końcu, Delmas, tak się zirytował, że zorganizował specjalne zebranie dla tej grupki rodziców. O dziwo, swoją wizytę potwierdzili wszyscy - bez wyjątków. Jedynie, od Aelity Stones nikt się nie pojawi - jak zwykle, z resztą. Delmas na codzień był tak zajęty swoimi obowiązkami, że zupełnie wyleciało mu z głowy, iż nigdy nie miał okazji do tego , aby porozmawiać z kimś dorosłym o rozwoju młodej Aelity odkąd ta dołączyła do Kadic.
Nic straconego, rodzice Della Robbi mają się pojawić, a to w końcu rodzina. Więc jest jakiś punkt zaczepienia.
- Gdzie to zapisać...-westchnął w myślach mężczyzna, kiedy szykował sobie kawę na to wydarzenie. Przeczucie mówiło mu, że to nie będzie krótkie spotkanie.- Normalnie to się doprosić nie można.
Dyrektor, postanowił wykorzystać sytuację i gdy emocje opadną, porozmawiać o ocenach swoich uczniów. To okazja jedna na milion, bo w przypadku zwykłych wywiadówek zawsze znajdzie się ktoś, komu akurat w tym czasie "coś wypadnie".
Czas przemijał bardzo szybko, matura za pasem, a jedynie Jeremy, Aelita i Angela wciąż trzymali przyzwoitą średnią. Ostatnio, nawet Yumi Ishiyama zaczynała zbierać coraz to gorsze oceny, mimo, że przecież zawsze była dobrą i przykładną uczennicą. O reszcie to nawet szkoda wspominać. Na słabych ocenach jednak lista ich występek się nie kończy -piętrzące się spóźnienia i nieusprawiedliwione nieobecności dodatkowo pogarszały ich obraz na tle pozostałych rówieśników.
A skoro o uczniach mowa, to nim ich rodzice zdołali dojechać na miejsce, Jim znalazł ich wszystkich, gdy tak jakby nigdy nic przemierzali szkolny dziedziniec w kierunku stołówki. Natychmiast zagrodził im drogę i wysłał do dyrektora. Spędzili tam długie godziny. Każdy był "przesłuchiwany" po kolei, na osobności. Jean - Pierre twierdził, że rozmowa w cztery oczy przyniesie więcej korzyści, niż dyskusja ze wszystkimi jednocześnie.
Niestety, przeliczył się.
Znowu nic nie udało mu się od nich wyciągnąć. Każdy uparcie milczał. Jedynie Odd, jak to miał w zwyczaju, próbował obrócić wszystko w żart, aby błyskotliwie wybrnąć z kłopotów.
"To przecież kosztowało nas tak wiele wysiłku i silnej woli, by zrezygnować z rodzinnych świąt i wrócić do szkoły, aby poświęcić więcej czasu na naukę. Rodzice powinni być dumni!"- wygłosił swoje przemówienie, jednak nie otrzymał wymarzonego applausu. Nikomu oprócz niego, nie było do śmiechu (chociaż oczywiście chłopak starał się sprawiać pozory śmiertelnie poważnego).
Gdy na miejsce dojechali zatroskani rodzice, dyskusja zawrzała na dobre. Ulga związana z odnalezieniem nastolatków pomieszała się z oburzeniem, spowodowanym ich nagannym zachowaniem. Wszyscy dorośli jednogłośnie stwierdzili, że trzeba działać, jeśli wszystkie ich dzieci miały pomyślnie zaliczyć egzamin dojrzałości. A skoro nie mają szans, na normalne porozumienie z nastolatkami, trzeba sięgnąć na półkę teoretycznie nieetycznych rozwiązań. W tej chwili liczyła się skuteczność, a nie etyka. Czasem te dwie rzeczy nie idą ze sobą w parze.
Zdecydowali się na zainstalowanie monitoringu na terenie całej placówki, aby w ten sposób samodzielnie doszukać się prawdziwego powodu ciągłych wymówek, wagarów, spóźnień i innych wykroczeń, jakich dopuścili się nastolatkowie.
Jean - Pierre stanowczo zaprotestował, kiedy poruszono kwestię monitoringu w pokojach- uznał to za sporą przesadę. Był zaawansowanym pedagogiem z bogatym doświadczeniem i doskonale wiedział, że młodzież, szczególnie w tym wieku, potrzebuje wytchnienia i minimum prywatności.
Ostatecznie zgodził się jednak na to, aby kamery umieścić tuż przy drzwiach każdego pomieszczenia zamieszkiwanego przez anonimowego bohatera, tyle, że na korytarzu.
Sytuacja osiągnęła w tym momencie pewien punkt kulminacyjny. Chaos, wykraczający poza mury Kadic. - niczym epidemia zaczął rozrastać się do większych rozmiarów i wpływać na życie nastolatków nawet wtedy, kiedy byli daleko stąd, wśród swoich rodzin. Nawet święta nie były dla niego żadną przeszkodą. XANA dziwnym sposobem zdołał poszerzyć swoje zasięgi - a to nie oznaczało niczego dobrego. Niosło to ze sobą skutki tak wyraźne i destrukcyjne, że dotychczas milczący i nieświadomi zagrożenia, obserwatorzy całego wydarzenia, postanowili stanowczo zaprotestować i wyznaczyć granice.
Jednak, czy to wystarczy?
Do narady dołączył także- nieproszony, z resztą- Jim Morales. Niby to przypadkiem podsunął dodatkową myśl w postaci propozycji monitorowania także pobliskiego parku, do którego tak często podróżowali podejrzani uczniowie.
Dodatkowa ochrona na samym dziedzińcu także dostała zielone światło.
I tym oto sposobem decyzja zapadła, a teren całego kampusu był teraz pod całodobowym nadzorem, na którego czele najczęściej zasiadał wspomniany nauczyciel wychowania fizycznego, który z własnej woli zgłosił się na ochotnika. **
I tak oto, ten cyrk ciągnie się aż do dnia dzisiejszego. Chyba jedynie Jim jest zadowolony z tego rozwiązania. Chodzi dziwnie podekscytowany, jakby był na tropie niezwykle tajnego spisku, za którego ujawnienie zyska sławę i sporą nagrodę pieniężną.
Dyrektor Kadic westchnął ciężko.
On sam miał dość nerwowej atmosfery w pracy i dziwnych fiksacji nauczyciela W-Fu, który codziennie był przekonany, że to właśnie tego dnia odkryje wstrząsającą tajemnicę grupki nastolatków.
A co czują w tym momencie jego uczniowie?
Wolał sobie tego nie wyobrażać.
Ale przecież sami są sobie winni - gdyby chcieli normalnie współpracować, nie doszłoby do tak skrajnej metody kontroli. Chciał budować z nimi relacje oparte na zaufaniu. Tak jak każdy dobry pedagog.
Ale niestety, uczniowie uniemożliwili mu to.
A może to jednak jego wina?
Może to on nie potrafi do nich dotrzeć?
W sumie, chyba nikt nie poznał tajników tej umiejętności. Każdy z rodziców próbował rozmawiać na osobności ze swoją pociechą- niestety, skutek był zawsze taki sam.
Mężczyzna westchnął, miętoląc w dłoni kolejną źle wypełnioną kartkę.
Miał nadzieję, że to zamieszanie szybko się skończy i wszystko wróci na dawne, względnie harmonijne i spokojne tory.
~(*)~
- Zaczekajcie na mnie! - jęczał Odd, który jak zwykle pozostawał gdzieś z tyłu. Yumi, prowadząca w tym wyścigu z czasem, zdawała się być głucha na jego wołania i prośby. Była niezwykle skupiona na tym, aby nie zboczyć ze znajomych terenów i bez problemów trafić do pustelni. Jej wycieczki w tej części lasu ograniczały się do niezbędnego minimum, ze względu na negatywne wspomnienia z tym miejscem. Po drodze wykonała jeszcze parę telefonów do Dunbara - niestety wciąż bezskutecznie.
Angela posłusznie biegła za przyjaciółką w milczeniu. Serce podchodziło jej do gardła na samo wspomnienie opuszczonej budowli. Bardzo chciałaby móc wziąć do ręki metaforyczną gumkę i wymazać ostatnią wizytę w pustelni ze swojego umysłu, która bardzo mocno i intensywnie wyryła jej się w pamięci. Szczerze mówiąc, wciąż zdarzały się sytuacje, gdy budziła się w środku nocy zalana potem, kiedy to wspomnienia z tamtego dnia powracały do niej w formie snów i skutecznie uniemożliwiały jej regenerację przez resztę nocnego czasu. W tej chwili żałowała, że jest odporna na skoki w czasie.
- Błagam, dziewczyny..litości.- mimowolnie zwolniła, kiedy usłyszała kolejne, zmęczone sapanie ze strony ukochanego.
- Yumi, Odd nie nadąża.- zawołała, przystając i błyskawicznie przecierając nieproszone kropelki potu, które bez pozwolenia wtargnęły jej na skórę czoła. Nie wiedziała, ile już czasu stracili na pościgu do fabryki okrężną drogą. Jej sprawność fizyczna utrzymywała się na przyzwoitym poziomie, ale nie była niestety tak wytrzymała jak Ulrich. Czasem miała wrażenie, że jej brat może biegać bez przerwy godzinami i w ogóle nie odczuwa zmęczenia. W takich chwilach jak ta, bardzo zazdrościła mu tej umiejętności.
Jak na złość, musiało go w tej chwili zabraknąć. A przecież doskonale nadawałby się do tego, aby szybko przedostać się fabryki i pomóc Williamowi.
Tylko, czy chciałby to zrobić?
Chłopcy zdawali się już zakopać dziwny i nie zrozumiały dla Angeli, topór wojenny, ale jednak wciąż chyba nie pałali do siebie nadmierną sympatią. Rzadko ze sobą rozmawiali i raczej nie spotykali się w celach typowo towarzyskich. W ogóle, William zdawał się ostatnio oddalić od ich grupy. Chodził dziwnie zamyślony i zazwyczaj po lekcjach znikał na długie godziny, które spędzał nie wiadomo w sumie, gdzie.
Yumi kiedyś wspominała jej, że chłopak podobno martwi się o Laylę i ich związek. Nie ujawnił jednak zbyt wielu szczegółów tłumacząc, że samemu chce sobie z tym poradzić. Dumny, niezależny i uparty- William Dunbar, we własnej osobie.
Ale mimo to przecież byli przyjaciółmi, więc trzeba było mu pomóc. Zwłaszcza, że sam o tą pomoc poprosił. A to znaczyło, że sytuacja była naprawdę poważna. Wszyscy wiedzieli, że prośba o ratunek ze strony Anglika, to ostateczność.
Niezadowolona Yumi przystanęła. Mruknęła coś niezrozumiale pod nosem i sprawnie pokonała dystans dzielący ją od przyjaciół. Wiedziała, że w obecnej sytuacji lepiej nie ryzykować i trzymać się razem. Z dwojga złego, dobrze, że kłopoty żołądkowe Odda odezwały się dopiero teraz, a nie jeszcze w szkole. Gdy tylko chcieli wyjść za bramę zaczepił ich Jim. Oczywiście chciał znać powód ich wycieczki, więc wymyślili prostą wymówkę, że idą na jogging. Jak można było się spodziewać - nauczyciel wychowania fizycznego potraktował to jako melodię dla swoich uszu, pękając przy tym z dumy i przypisując sobie szczytne zasługi dotyczące poszerzania sportowego ducha wśród młodzieży.
Serce podskoczyło im do gardła, kiedy uradowany nauczyciel zaproponował, że pójdzie razem z nimi. Na szczęście jednak dyrektor wezwał go do siebie, dostał jakieś nadzwyczajnie ważne zadanie i siłą rzeczy musiał zrezygnować ze swoich planów i stawić się na posterunku w gabinecie u Delmasa.
Czasem szczęście jednak im sprzyja.
- Co jest, Odd? Znowu masz niestrawność?- zapytała młoda Ishiyama, dostrzegając niewyraźny wyraz twarzy przyjaciela.
Blondyn wymownie złapał się za brzuch. Na co mu było osiem dokładek waniliowego budyniu?
Ale z drugiej strony skąd mógł wiedzieć, że William znowu wpakuje się w jakieś bagno i akurat na jego barkach, będzie ciążyła misja ratunkowa, która wiązała się nieuchronnie z fizycznym wysiłkiem?
Gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to wcześniej by się położył, ot co.
Poczuł się odrobinę lepiej, kiedy Angel go przytuliła. Spojrzała na niego zmartwiona. Nie była pewna, czy w obecnym stanie da radę dotrzymać im kroku. Z drugiej strony bała się go zostawiać samego po środku lasu, kiedy on ledwo daje radę chodzić. A puścić Yumi samą do pustelni też nie może. Licho nigdy nie śpi- zwłaszcza, kiedy chodzi o nią i jej przyjaciół. Zawsze, prędzej czy później, napotyka ich jakaś tragedia.
Fatum, czy co?
- Dobra, nic już nie mów.- bąknęła po chwili Japonka, intensywnie rozglądając się na wszystkie strony. Leśne szlaki rozciągające się dookoła na szczęście były jej znane- musieli być już blisko.
Ilustrując uważnie otoczenie z zadowoleniem wysnuła pozytywny wniosek, że w tej części lasu raczej nie zainstalowano kamer. A więc chociaż na chwilę mogą odetchnąć.
- To za tym zakrętem! - krzyknęła entuzjastycznie Ishiyama.- Mogę iść sama, jak trzeba, ale naprawdę nie możemy już marnować czasu. William dalej nie odpowiada.- martwiła się dziewczyna.
- Nie.- zaprzeczył natychmiast Włoch.- Idziemy.- zaparł się, gdy oczami wyobraźni zobaczył jak Ulrich idzie mu zrobić krzywdę za to, że śmiał zostawić Yumi samą podczas jego nieobecności.
Swoją drogą, to ciekawe gdzie go poniosło...w tej chwili na pewno bardzo by im się przydał.
Zdeterminowana Japonka rzuciła się biegiem przed siebie. Jej przyjaciele, zważając na problemy zdrowotne Odda, dużo wolnej ruszyli za nią.
~(*)~
- Co tam robisz, Jim?- zagaił Jeremy, chcąc wyciągnąć jakieś informacje z pierwszej ręki. Był blady jak ściana i głos mu drżał, ale mimo to starał się zachowywać naturalnie.
- Pracuję, Belpois. A ty nie powinieneś się uczyć, czy coś?- mruknął nauczyciel, wciąż męcząc się z przekręceniem klucza w zamku.
- Odrobiłem już wszystkie prace domowe. - burknął Francuz na odczepnego.- A od kiedy twoim obowiązkiem zawodowym jest zakładanie kłódek na drzwiach? - zaśmiał się nerwowo chłopak, mając nadzieję, że rozluźni tym trochę atmosferę. Niestety, chyba mu nie wyszło, bo Jim spojrzał na niego krzywo.
Jeremy chyba po raz pierwszy w życiu żałował, że nie jest Oddem. On na pewno poradziłby sobie lepiej w tej sytuacji.
- Polecenie służbowe.- usłyszał w odpowiedzi. Już otwierał usta, aby zapytać o więcej szczegółów, gdy Jim znowu mu przerwał - Dostaliśmy niepokojące informacje, że ostatnio wzrosła przestępczość w okolicy. Dbamy o wasze bezpieczeństwo, Belpois.
Jeremy prychnął pod nosem.
Bezpieczeństwo...dobre sobie.
Przecież wiadome było, że chodzi im o kontrolę.
Nie winił ich jednak, doskonale wiedział, że swoim zachowaniem poniekąd sami zmusili ich do takich działań. Nie mógł żądać od nich szczerości, kiedy sam nie mógł jej ofiarować.
Chwila, w której wszyscy uciekli od rodzin, by ratować przyjaciółkę, okazała się być punktem zapalnym dla prawdziwego żaru emocjonalnego oraz nerwowej i nieufnej atmosfery.
Dzięki Bogu, że ich rodzice zdążyli powiadomić o tym fakcie jedynie dyrekcję szkoły, a nie na przykład, policję. Wtedy dopiero mieliby kłopoty. Napędzili rodzicom wielkiego stracha. I bardzo mocno nadwyrężyli ich zaufanie. A zanim naprawią te szkody, będzie musiało minąć sporo czasu.
Jeremy miał jednak nadzieję, że już niedługo nie będą musieli udawać.
Wyłączą Superkomputer i będą żyli jak dawniej.
Superkomputer...Aelita! Jeremy nagle drgnął.
Musi jak najszybciej odnaleźć ukochaną i z nią porozmawiać.
Tylko jak ma ją znaleźć, skoro utknął w szkole i nawet nie może wyjść poza teren kampusu?
Jim mruknął coś na pożegnanie do swojego ucznia i za chwilę zniknął w szkole. Z resztą, na jego pomoc raczej nie można było liczyć.
Jeremy szarpnął za metalowe pręty żywiąc się idiotyczną nadzieją, że brama tak po prostu się otworzy. Nic bardziej mylnego.
Musiał znaleźć inny sposób, aby się stąd wydostać.
- Przydałby się William..- burknął pod nosem, szukając w głowie jakiekolwiek rozwiązania. Dunbar był całkiem niezły w te klocki - w poprzedniej szkole otwierał ponoć zamki przy pomocy najbardziej pospolitych przedmiotów o jakich można byłoby pomyśleć, tak po prostu dla zabawy - jak się okazuje, nawet umiejętności rozwinięte w celu zwykłych nastoletnich wygłupów mogą się czasem przydać.
Niestety... Belpois nie mógł liczyć na pomoc ze strony przyjaciela- paradoksalnie on sam w tej chwili potrzebował ratunku.
Jeremy wzdrygnął się, gdy przypomniał sobie o tym, że William prawdopodobnie znalazł się w niebezpieczeństwie.
A oni, jak na złość, musieli się rozdzielić..
Miał jedynie nadzieję, że przyjaciele zdążą na czas, by mu pomóc. Miał wyrzuty sumienia, że z nimi nie poszedł, ale najpierw musiał odnaleźć Aelitę. Dopiero wtedy będzie mógł spokojnie działać dalej.
Jeremy odetchnął głośno. Bez obaw, na pewno sobie poradzą. W końcu nie od dziś wiadomo, że Yumi w sytuacji zagrożenia jest zdolna do wszystkiego, by ratować swoich bliskich, a przy tym na ogół zachowuje zimną krew i nie traci zdrowego rozsądku. Ponadto jest bystra i zwinna, więc na pewno sobie poradzi. Poza tym, przecież nie jest tam sama. Odd i Angela to z pewnością mocne i niezastąpione wsparcie.
Belpois postanowił skontaktować się z Aelitą telefonicznie. Nie było szans, żeby gołymi rękami otworzył zamek, a przecież nie będzie wchodził jak wariat po prętach, żeby wyjść górą. Zważając na swoje fizyczne zdolności, jeszcze się połamie i tyle z tego będzie. A na tego typu kontuzje, wolał się nie narażać, biorąc pod uwagę dynamiczny rozwój wydarzeń.
Drżącymi palcami wybrał numer Hopperówny.
Jeden sygnał, drugi, trzeci....za każdym razem, serce coraz mocniej mu waliło, jakby nagle dostał błyskawiczny zastrzyk z potrójną dawką kofeiny.
- Jeremy? - usłyszał w końcu po drugiej stronie aparatu, na co wypuścił głośno powietrze z płuc. Jej głos był piskliwy i rozchwiany. Dodatkowo usłyszał raptowne pociąganie nosem. A więc płakała. Jeremy zacisnął na moment usta. Powinien wcześniej zacząć jej szukać i spróbować jakoś pocieszyć.
- Aelita, gdzie jesteś? Martwię się.- wydusił na jednym wydechu, chcąc zabrzmieć jak najbardziej opanowanie i naturalnie.
- Jestem w parku.- wytłumaczyła dziewczyna.- Przepraszam, musiałam wyjść się przewietrzyć i trochę pomyśleć.
- Spokojnie, rozumiem. Nie powinnaś jednak wychodzić sama. Niedługo zacznie się ściemniać.
- Nie jestem sama, Ulrich ze mną jest.- uspokoiła go różowowłosa.
- To dobrze.- westchnął Jeremy, który trochę się rozluźnił.- Wrócicie do szkoły? Mamy tu mały problem. - zmieszał się po chwili.
- A to coś poważnego? Chciałam najpierw skoczyć do fabryki..
- Obawiam się, że tak. Przyjdźcie tu jak najszybciej, musimy pogadać.- usłyszał ciężkie westchnięcie po drugiej stronie. - A potem wszyscy razem jakoś się przemkniemy do laboratorium.- obiecał okularnik, żeby udobruchać swoją dziewczynę.
- Dobrze, już idziemy.- mruknęła niezbyt zadowolona i szybko się rozłączyła.
~(*)~
Rytmiczne odgłosy butów uderzanych o podłoże nagle straciły na intensywności. Świadczyło to o tym, że ich właściciel niespodziewanie zwolnił, a może nawet całkiem się zatrzymał.
W istocie, Yumi, kiedy tylko przekroczyła ogrodzony teren przed rozpadającą się pustelnią, stanęła jak wryta. Sparaliżował ją strach. Wszystkie niechciane wspomnienia wróciły, raniąc gorzej niż stado wyjątkowo rozwścieczonych psów, gotowych łapczywie rozszarpać twoje nerwy, jakby były najbardziej wyrafinowanym kawałkiem wieprzowiny.
Każda jej wizyta w tym miejscu wiązała się z cierpieniem.
Wtedy, kiedy z Ulrichem wpadli do kotłowni i o mały włos, nie przegrzali się na śmierć.
Wtedy, kiedy przerażona szukała Odda i znalazła go w studzience kanalizacyjnej nieopodal budynku, kiedy o mało co nie utopił się. W obu tych przypadkach pojedyncze minuty mogły zaważyć na tragicznym finale. Wyścig z czasem, który za każdym razem wywoływał dreszcze przerażenia na karku. Młoda Ishiyama nie miała nawet pojęcia, z czym spotkali się jej przyjaciele podczas swojej ostatniej wizyty w tym miejscu.
Czemu to miejsce zawsze wiąże się z jakąś katastrofą? Nawet teraz, wyglądało jakoś tak podejrzenie i jeszcze bardziej odpychająco niż zazwyczaj- chociaż trudno to sobie wyobrazić.
Ale przecież XANA nie atakuje..więc o co chodzi?- zastanawiała się intensywnie dziewczyna. Opcję ataku odrzuciła od razu, wiedziała, że już dawno Jeremy by ich powiadomił, gdyby XANA się obudził.
Zmarszczyła czoło, kiedy zauważyła, że powietrze wokół jest dziwnie gęste. Zagadkowy odór nieprzyjemnie drażnił nozdrza, a równie tajemnicze pyłowe cząsteczki skutecznie ograniczały widoczność i wprowadzały w swego rodzaju dezorientację, mieszając się jednocześnie z gęstą mgłą, która była jedynym stałym elementem krajobrazu wokół pustelni.
Cała ta mieszanka z zadziwiającą łatwością otępiała ludzkie zmysły.
Japonka aż podskoczyła jak poparzona, kiedy z trudem zauważyła, że budynek dosłownie zaczął się zapadać. Pustelnia od dawna nie była już w latach swojej świetności, ani nie nadawała się do zamieszkania, ale tak źle chyba jeszcze nie było.
Kamienne mury były doszczętnie zniszczone. Mocna i twarda struktura zdawała się być teraz krucha i wątła, jakby zeżarta od środka przez dziwny i bardzo żrący kwas.
Wady konstrukcyjne były widoczne na pierwszy rzut oka. Budynek w każdej chwili mógł doszczętnie się zawalić.
Kiedyś potężna, solidna i masywna budowla, teraz paradoksalnie była bezbronna i lekka jak domek z kart.
Jeden gwałtowny ruch, a wszystko pójdzie z dymem.
Co doprowadziło pustelnię do tak fatalnego stanu?
Ponadto wszelka roślinność, znajdująca się dookoła, zżółkniała i zwiędła.
Yumi zamrugała gęsto, próbując wyrwać się z paraliżującego szoku, w jaki wpadła, kiedy tylko przekroczyła metalową bramę odgradzającą to pobojowisko od reszty części lasu.
Co tu się mogło stać?
Przecież od lat nikt tutaj nie zaglądał...no chyba, że Aelita, kiedy miała gorszy nastrój i chciała być sama.
Japonka zdawała się na chwilę zapomnieć o pierwotnym celu swojej misji.
Nowa zagadka zadomowiła się w jej umyśle i wręcz zmuszała ją, aby ignorowała wszystko inne dookoła siebie.
Powinna uciekać stąd jak najszybciej i pobiec przyjacielowi na ratunek.
Tymczasem ona, tracąc chyba resztki zdrowego rozsądku, ruszyła w stronę wejścia do budynku.
Chciała za wszelką cenę dowiedzieć się, co tu się wydarzyło. Znaleźć przyczynę tego całego koszmaru.
I rozpocząć interwencję.
O ile jeszcze nie było za późno...
Powoli stawiała kolejne kroki, uparcie napierając na przód.
Walczyła sama ze sobą. Twarz dziewczyny w jednej chwili pozbyła się dotychczasowego wyrazu i wrodzonego blasku. Na nowo przybrała pokerową maskę. Tym razem jednak, niezależnie od intencji swojej właścicielki.
Serce waliło jej jak młotem, ono chyba także próbowało wręcz wymusić na niej zmianę decyzji.
Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła..
W tym przypadku, zdaje się nie być w tym stwierdzeniu ani grama przesady.
- Yumi, nie idź tam!!- do jej uszu dobiegły szczątki stłumionego krzyku. W tym momencie nie była nawet w stanie rozpoznać głosu przyjaciół, którzy dopiero teraz dotarli na miejsce.
Nagle poczuła, jak niebezpiecznie traci grunt pod nogami i tak jakby w zwolnionym tempie, zaczyna opadać w dół.
~(*)~
*Retrospekcja fragmentu z rozdziału 42 (cz.I) z perspektywy innego bohatera.
**Poszerzenie wydarzeń skrótowo przedstawionych w rozdziale 43.
Kolejny rozdział za nami. Aż ciężko uwierzyć - coraz bliżej do finału :).
Do następnego- pozdrowionka! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz